Robert Ludlum - Przesyłka Z Salonik.pdf

(2252 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
ROBERT
LUDLUM
PRZESYŁKA
Z SALONIK
P RZEKŁAD J ANUSZ P. S ZANIAWSKI
847378938.003.png
Panu Richardowi Markowi, Wydawcy, Inteligencji odzianej w płaszczyk błyskotliwego
humoru; wyobraźni bijącej na głowę fantazję każdego pisarza. Krótko mówiąc najlepsze-
mu ze wszystkich. I pięknej Margot, która życie zmienia w bajkę.
3
847378938.004.png
Spis treści
4
847378938.005.png
 
CZĘŚĆ PIERWSZA
5
847378938.001.png
PROLOG
9 grudnia 1939
Saloniki, Grecja
Jedna za drugą, ciężarówki pięły się z trudem stromą drogą rozjaśnianą jedynie nie-
licznymi światłami pogrążonych jeszcze we śnie Salonik. Na szczycie wszystkie nieco przy-
spieszyły; kierowcom wyraźnie zależało, żeby jak najszybciej wrócić pod osłonę ciemności
zalegających wiejską drogę wiodącą w dół przez okoliczne lasy.
A jednak każdy kierowca każdej z pięciu ciężarówek musiał powściągać swą niecier-
pliwość. Żaden nie mógł pozwolić, żeby noga ześliznęła mu się z hamulca, żaden nie mógł
zbyt mocno nacisnąć gazu; musieli dobrze wytężać wzrok, by dojrzeć w ciemnościach nie-
spodziewaną przeszkodę czy nagły zakręt.
Bo i były to ciemności. Nie włączono ani jednego reflektora, cała kolumna posuwała
się jedynie w szarawym świetle greckiej nocy i nikłej poświacie skrawka greckiego księżyca,
tłumionej warstwą niskich chmur.
Wyprawa była sprawdzianem karności i zdyscyplinowania. Zdyscyplinowania nieob-
cego tym kierowcom i siedzącym obok nich pasażerom.
Wszyscy byli duchownymi mnichami. Z zakonu Ksenopy, bractwa monastycznego
o najsurowszej regule ze wszystkich podległych patriarsze Konstantyny. Ślepe posłuszeństwo
połączone z wiarą we własne siły, absolutne zdyscyplinowanie aż do chwili śmierci.
Pasażer pierwszej ciężarówki, młody brodaty mnich, zdjął habit, zwinął go i wepchnął
za wysokie oparcie siedzenia pod stertę pokrowców i szmat. Ubrany był teraz w strój zwykłe-
go robotnika, w grubą koszulę i spodnie ze zgrzebnego materiału.
Zostało nam już nie więcej niż osiemset metrów powiedział do odzianego w
strój zakonny kierowcy, potężnie zbudowanego mnicha w średnim wieku. Na tym odcinku
przez jakieś sto metrów tory biegną równolegle do drogi. Na otwartej przestrzeni. To wystar-
czy.
Pociąg będzie tam na nas czekał? spytał kierowca, mrużąc oczy, żeby przebić
wzrokiem ciemności.
Tak, cztery wagony towarowe, jeden maszynista. Żadnych ładowaczy, nikogo
więcej.
Tak więc to ty weźmiesz się do łopaty powiedział starszy mnich z uśmiechem,
ale jego oczy pozostały smutne.
Ja wezmę się do łopaty odparł z prostotą jego pasażer. Gdzie jest broń?
W schowku pod deską rozdzielczą.
Przebrany za robotnika zakonnik sięgnął przed siebie i zwolnił zatrzask schowka.
Drzwiczki odskoczyły w dół. Wsunął rękę do środka i wydobył ciężki rewolwer dużego kali-
bru. Wprawnym ruchem wytrząsnął zeń magazynek, sprawdził, czy zawiera kule, zatrzasnął z
powrotem ciężki stalowy cylinder. W metalicznym trzasku było coś nieodwołalnego.
Ależ armata. Włoski, prawda?
Tak odparł starszy zakonnik bez komentarza, tylko ze smutkiem w głosie.
To stosowne. Może jest w tym palec Boży. Młody mężczyzna wepchnął re-
wolwer za pasek. Zadzwonisz do jego rodziny?
Tak mi polecono... Widać było wyraźnie, że kierowca chciał powiedzieć coś
więcej, ale się powstrzymał. W milczeniu zacisnął ręce na kierownicy mocniej, niż było trze-
ba.
Promienie księżyca przedarły się na chwilę przez chmury oświetlając leśną przecinkę.
Bawiłem się tutaj jako dziecko odezwał się ponownie młody mnich. Biega-
6
847378938.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin