Shelly Laurenston - Pack Challenge.doc

(1158 KB) Pobierz

Prolog

 

 

Marnowanie czasu. Właśnie tym to było. Minuty z jego życia których więcej nie

odzyska. Zach wszedł do klubu, zaskoczony znajdując takie miejsce, pod nazwą

Skelly’s, w tym malutkim mieście w Teksasie. Ostry industrial i techno

przepływało przez klub, co pozwoliło mu się odrobinę zrelaksować. Opierając się

na tym jak wyglądała fasada budynku i na zaparkowanych pickupach,

spodziewał się że to miejsce będzie rajem dla wieśniaków. Dosyć często lądował

pośrodku jakiejś zadymy, otoczony wieśniakami. Za dużo testosteronu i wódki

prowadziło zawsze do kłopotów.

 

Przeszedł przez zapchany klub, sprawdzając każdego, aż doszedł do baru.

Obserwował barmankę, śliczną, malutką, czarną laskę z masą kudłatych,

kręconych włosów, podającą drinki. Wiedziała co robi, a każdy drink jaki robiła

był doskonały. Nigdy nie wlewała za dużo ani za mało. Dodatkowo cały czas

rozmawiała z wysoką, naprawdę gorącą latynoską na drugim końcu baru, nigdy

nic nie rozlewając. Była naprawdę dobra.

 

Wyciągnął dziesiątkę, a barmanka podeszła do niego. Usłyszał co mówiła do

przyjaciółki – Nie mogę jej obserwować i obsługiwać klientów. Myślałam, że ty się

nią zajmiesz. -Odwróciła się do niego, olśniewając go przepięknym uśmiechem. -

Czego potrzebujesz?

 

Tequila.

Dziewczyna skinęła głową, a jej ręka zniknęła pod barem szukając..., a potem

jej twarz skamieniała. Nagle zniknęła cała, nisko klękając aby lepiej widzieć.

 

-Skurwiel! -warknęła. Kiedy pojawiła się znowu, na jej twarzy nie było

uśmiechu. -Daj mi sekundę. -Skierowała się do drzwi za sobą, krzycząc do

latynoski. -Angelina, ona zabrała całą butelkę.

 

Uh-oh. -latynoska odwróciła się, patrząc na parkiet, na stoły i krzesła

wypełnione ludźmi. Zach podążył za jej wzrokiem i natychmiast ją zobaczył.

Była wysoka, wyższa niż jej zmartwiona przyjaciółka. Jej czarne jak węgiel włosy

sięgały łopatek, ocierając się o pasek jej topu, który pokazywał celtycki tatuaż na

jej prawym ramieniu. Kiedy obróciła głowę, Zach mógł wyraźnie zobaczyć

poszarpaną bliznę która biegła przez jedną strona jej twarzy.

Otoczona przez młodych mężczyzn, wydawała się ich nie zauważać. Właściwie

wydawała się znudzona do szpiku kości. Nie mógł zrozumieć dlaczego jej znajome

tak się martwiły.

Proszę. -Barmanka pchnęła lufę tequili przed niego. -Twoja reszta.

Zach pomachał – Zatrzymaj.

Dzięki – wsunęła pieniądze do tylnej kieszeni jeansów i wróciła na koniec

baru aby porozmawiać z przyjaciółką. -Musimy coś zrobić. -powiedziała. Słyszał

ją wyraźnie ponad muzyką, nawet kiedy mówiła stojąc tyłem do niego, słowa

docierały bardzo wyraźnie.

Jest zalana.

Taa, ale pamiętasz co się stało ostatnim razem? Zgaduję, że powinnyśmy

być wdzięczne że nie pije każdego dnia...albo roku. Albo dekady.

Tak w ogóle, co jej jest dzisiaj?

Wydaje mi się, że noga daje jej się we znaki.

Jej noga zawsze jej dokucza. Co jest w tym wypadku nowego?

Jest co raz gorzej. Myślę, że martwi się tym. Martwi się co to może

oznaczać.

To nic nie znaczy! Za dużo się o tym wszystkim naczytała.

Ciemnowłosa piękność pochyliła się i popatrzyła na przyjaciółkę. -I kto to mówi.

Przyganiał kocioł garnkowi.

Barmanka pokazała fakalca i zaczęła robić martini, wszystko za jednym

razem, Był pod wrażeniem.

 

Oho, Miki. Ruszyła się.

Zach obrócił się. Dziewczyna zsunęła się ze stołka na którym siedziała i w

połowie zdania jakiegoś kolesia zwyczajnie odeszła. Yyy, bardzie jak pokuśtykała, słyszał że jej noga była uszkodzona w kilku miejscach. Ale nie używała żadnych

kul kiedy pokonywała całą drogę do łazienki.

Nie zastanowił by się nad tą sytuacją drugi raz gdyby nie dwóch facetów opartych

 

o ścianę. Nie pasowali tu, chociaż desperacko próbowali się dopasować. Nosili

czarne skórzane kurtki, ale zupełnie nowe, tak że wyglądały jakby były dopiero co

kupione. Ich koszule były czarne ale jedwabne. Ich spodnie były zaprasowane w

kant. A buty? Były skórzane, drogie, a Zach nie włożył by tego badziewia na swoje

stopy nawet z lufą przy głowie. I kiedy tylko ona się ruszyła oni poszli za nią. Zach

wychylił drinka i podążył za nimi.

Właśnie przepchnął się przez tłum na tyły klubu, kiedy ich zauważył. Jeden

złapał dziewczynę w talii, podnosząc ją do góry. Zakrył ręką jej buzię i cała trójka

znalazła na zewnątrz lokalu. Stało się to tak szybko, że żadna z jej opiekunek nie

zauważyła tego.

 

Zach zaczął biec, odpychając ludzi z drogi, przerażony że może być za późno.

Wypadł przez tylne wyjście, wychodząc w ciemną alejkę. Przewrócili dziewczynę

na ziemię, a jeden z nich trzymał nad nią uniesioną rękę. Inna postronna osoba

pomyślałaby, że chce ją uderzyć. Ale Zach wiedział, że jedno uderzenie tej ręki

rozpruje dziewczynie gardło. Zawarczał, zmuszając swoje kły aby wydłużyły się i

rosły. Mężczyźni odwrócili się i zaryczeli w odpowiedzi.

 

Ale zanim Zach mógł zrobić chociaż krok, dziewczyna wyciągnęła długi i cienki

kawałek metalu ze swoich kowbojek i dźgnęła w udo jednego z napastników.

 

Koleś zaryczał ponownie, tym razem z furii i bólu. Ten który nie doznał

żadnych obrażeń zaczął zdawać sobie sprawę, że nie jest to już prosty plan zabicia

dziewczyny. Nie miała zamiaru umierać po cichu. Więc facet zabrał swojego

partnera i obydwaj zniknęli w uliczce, pozostawiając za sobą ślady krwi.

 

Zach podszedł do dziewczyny, która zdążyła schować swoją broń z powrotem

do buta i zaczęła podnosić się z ziemi – ewidentnie był to dla niej ogromny

wysiłek. Zach westchnął i złapał ją pod ramię, powoli stawiając na nogi.

 

-Hej! -warknęła, patrząc na niego. Z miejsca w barze, w którym siedział, nie

zdawał sobie sprawy jak ładna była. Niesamowicie ładniutka. Ciemno brązowe

oczy wpatrywały się w niego spod czarnych rzęs. Jej skóra jasno brązowa, z

domieszką czerwieni. Okropna blizna po jednej stronie jej twarzy nie była w stanie

zakryć ostro zarysowanych kości policzkowych oraz pełnych ust. W rzeczywistości

jeszcze bardziej je uwydatniała.

 

Jej wzrok intensywnie wpatrywał się w niego – Ładne zęby. -pijacko

wybełkotała. Miał delikatny teksański akcent. Nie tak zauważalny jak inne osoby

które spotkał na swojej drodze z Kalifornii. -Długie. -Jej wskazujący palec

wsunął się do jego ust. Nagle do niego dotarło, że nadal nie cofnął swoich kłów.

 

Uśmiechając się do niego, powiedziała – I jesteś ładniutki. -Była naprawdę

pijana. W przypływie siły, przycisnęła Zacha do ściany budynku. -Nigdy nie

widziałam nikogo tak ładnego jak ty.

 

Różnie na niego mówiono, ale na pewno nigdy nikt nie powiedział o nim

„ładny”.

 

Mrucząc kiedy się uśmiechnęła -uh, nie-nie uśmiechała się, patrzyła na niego

pożądliwie, a jej ciało pochyliło się do niego, jej piersi zakryte koszulką docisnęły

się do jego torsu, zaskakując go gorącem ciała.

 

Pocałowała go. Miękkie usta na jego, język wsuwający się pomiędzy jego zęby.

 

Ich języki złączyły się i Zach poczuł ten niesamowity przymus aby wziąć ją

tutaj, w tej alei. Kiedy poczuł jak jej ręka zjeżdża na jego jeansy i mocno chwyta

wypukłość, która stawała się coraz większa z każdą sekundą, wiedział że musi

mieć tę kobietę. Teraz. W tej minucie. W tym właśnie momencie. Zanim mógł

chociaż otoczyć ją ramionami, odciągnęli ją od niego. Był przekonany, że bardziej

oderwali.

 

Tak się w niej zatracił, że nawet nie zdawał sobie sprawy, że jej przyjaciółki

wypadły na uliczkę, widocznie przygotowane na bójkę. Ta, która nazywała się

Miki trzymała kij baseballowy, najprawdopodobniej wzięła go spod baru. Druga,

Angelina, ściągnęła szpilki i wydawała się gotowa poradzić sobie z sytuacją za

pomocą gołych rąk. Taa, te ciuchy od projektantów nawet na chwilę nie zmyliły

Zacha. Kobieta podcięłaby ci gardło, w tym samym momencie w którym by na

ciebie spojrzała. Ewidentnie posiadała tą „sama o siebie zadbam” umiejętność.

 

Sara! -Angelina krzyknęła, odciągając Sarę od Zacha. Miki stała z tyłu,

gapiąc się. Kij nadal w pogotowiu. Zach mógł sobie tylko wyobrażać jak musiał

dla nich wyglądać język ich przyjaciółki w gardle obcego mężczyzny, a jej ręka na

jego rozporku. -Co ty robisz?

Zach szybko wycofał kły, aby znowu wyglądały na ludzkie, sekundę nim Angelina

spojrzała na jego twarz, mierząc go ostrożnie. Szkoda, że w ten sam sposób nie

mógł kontrolować swojego fiuta.

Sara odsunęła się od Angeliny, jednocześnie nachylając się w stronę Zacha.

 


Ponownie się uśmiechnęła, wpatrując się w jego usta. -To jest mój przystojniak.

Świetny, co nie? Myślę, że go kocham.

 

Miki wywróciła oczami i opuściła kij – Chyba sobie żartujesz.

Angelina podeszła do przyjaciółki – Okej, kochanie, to mówi połowa wypitej

tequili. A teraz nadszedł czas żebyś puściła przystojniaczka.

 

Nie! -warknęła, powodując że jej przyjaciółka stanęła jak wryta. Zach

zaskoczony obserwował agresję Sary.

Ale jej znajome wydawały się zupełnie nieświadome bliskości prawdziwego

niebezpieczeństwa. Miki wybuchnęła śmiechem podczas gdy Angelina wyglądała

na bardziej wnerwioną. -Sara, kochanie, musisz wypuścić swoją zabawkę.

-Hej! -Zach zawarczał.

Angelina spojrzała na niego. -Współpracuj ze mną. -Wysyczała przez

zaciśnięte zęby.

 

Okej, okej. -Sara wyprostowała się. Nie walcz w moim imieniu. Potrafię

złapać aluzję. Pójdę.

Angelina widocznie się zrelaksowała. -Dobrze.

 

Ale najpierw... -Wyszeptała tak, że tylko Zach mógł ją usłyszeć, jej ręka

wślizgnęła się na tył jego karku, przyciągając go tak, że ich twarze prawie się

zetknęły. -Byłoby nieuprzejmie, nie powiedzieć dobranoc.

Ponownie go pocałowała. A to pragnienie aby ją posiąść powróciło z pełną siłą,

obojętne czy jej przyjaciółki patrzą czy nie.

Whoa! -Miki krzyknęła ze śmiechem.

Zanim mógł mieć Sarę twarzą do dołu na kontenerze na śmieci, Angelina

trzymała ja w talii, ciągnąc do klubu. -Chodź bezczelna dziewczyno. Musimy wlać

w ciebie trochę kawy, zanim podpalisz komuś auto... znowu.

 

Pa, pa przystojniaku. -Sara pomachała do Zacha.

Miki otworzyła drzwi kiedy Angelina, dosłownie, wrzuciła swoją przyjaciółkę

do środka.

 

To koniec. Nigdy więcej tequili dla ciebie panienko. Nigdy.

Miki poszła za nimi, ale zatrzymała się w wejściu. Obróciła się i spojrzała na

Zacha. -Przepraszam za to. Ona jest naprawdę pijana.

Nie ma sprawy. -Zach zmusił się aby to powiedzieć, używając całej swojej

wewnętrznej siły aby zwyczajnie kontrolować swojego fiuta.

Miki ślicznie się uśmiechnęła, obracając się aby wejść do klubu. Nagle stanęla

 


w miejscu. -Jezu Chryste, Angie! Zabierz ją z parkietu!

 

Zach wyciągnął komórkę i wcisnął klawisz. Podczas gdy czekał na połączenie,

szybko poprawił jego nagle ciasno przylegające jeansy. -Hej. -odpowiedział, kiedy

uzyskał połączenie. – Tu Zach. To na pewno ona. Ale oni też już tu są.

 

Tłum.dazed.and.confused

 

 

 

 

 

Rozdział

I

 

 

On jest na Liście.

Ale to tylko...

On jest na Liście.

Sara usiadła za ladą sklepu z Chopperami Marreca, sklepu w którym pracowała

od kiedy skończyła czternaście lat, teraz obserwowała cotygodniowy rytuał pomiędzy

jej dwiema przyjaciółkami.

 

Sara. -przypomniała Miki. -Lista.

Czy wy dwie mogłybyście przestać. Mam migrenę.

Nie. Masz kaca. Teraz – lista.

Sara ciężko westchnęła. -Żadnych kowbojów. Motocyklistów. Kryminalistów żadnego

rodzaju. I żadnych republikanów.

I? -Miki naciskała.

Sara i Angelina wzruszyły ramionami.

Żadnych rodeo klaunów.

Właśnie to dodałaś. -Warknęła Angie. Klaun z rodeo zaprosił ją na randkę

właśnie tego ranka.

Nie. Nie. Oni zawsze byli na Liście.

To jest naprawdę miły koleś.

Zarabia na życie uciekając przed bykami. Przeleci cię na wspak!

Przestań wrzeszczeć. -Sara schowała głowę w dłoniach. -Pozwólcie mi umrzeć

w spokoju.

To właśnie dostajesz kiedy tykasz wódkę.

Angie objęła Sarę. -Skarbie minęło pół roku od kiedy umarła twoja babka. Może już

pora przestać świętować. W szczególności, że kiedy pijesz zmieniasz się w niezłą

latawicę.

To nie prawda. -Jednak nie mogła się uśmiechnąć na wyblakłe, pijackie

wspomnienie zaatakowania jakiegoś biednego kolesia w alejce za klubem. -Poza tym

nie świętuję. Jestem tylko wdzięczna że moja babka...

Jest w piekle? -Wtrąciła Miki.

Nie ma na to dowodu. -W szczególności, kiedy Sara była całkiem przekonana  że Szatan nie wziąłby mściwej jędzy do siebie.

 

Sara potarła skronie. Ból głowy w końcu minie. Poza tym, ból zawsze był częścią

jej życia. To się nigdy nie zmieni. Jej prawa noga była różnych stanach bólu nie do

zniesienia od ponad dwudziestu lat. Ona po prostu nauczyła się to ignorować. Aż do

niedawna. Ostatnio stało się to.... nie. Nie nie zacznie się nad sobą użalać. To właśnie

doprowadziło do wczorajszego picia. Głupie użalanie się nad sobą. Jej życie mogła

być znacznie gorsze. Cholera mogła być już martwa.

 

Albo, mogła być jak dziewczyna która potykając się weszła do ich sklepu, jej

twarz i skórzana motocyklowa kurtka pokryte były w kurzu i krwi.

 

Cholera. -Sara najszybciej jak mogła wykuśtykała zza lady. -Dziewczyny

dzwońcie szybko po pogotowie. Marrec! -Wrzasnęła w stronę zaplecza. -Chodź

szybko!

Nie. Nie. Nic mi nie jest.

Naprawdę? Wyglądasz jak gówno. -Zauważyła Miki.

Wypadek na motorze. -Dziewczyna wyciągnęła się i Sara mogła usłyszeć jak

każda z jej kości trzaska. -Właściwie dlatego tu jestem. Macie mechanika, prawda?

Angelina przyjrzała się kobiecie. -Naprawdę nie potrzebujesz karetki?

Albo karawanu. -Wymamrotała Miki.

Sara szturchnęła swoją przyjaciółkę łokciem. Często musiała to robić jeżeli chodziło o

Miki.

Nie. Tylko mechanika. I łazienki.

Pokażę jej. -Angelina zaprowadziła dziewczynę na tyły sklepu.

Pojawił się Marrec, twarz miał brudną ze smaru i kurzu. Mężczyzna miał już

sześćdzięsąt lat, ale wyglądał jak zbyt szybko osiwiały czterdziestolatek. Niższy niż

Sara ale lepiej zbudowany, przygarnął ją pod swoje skrzydła kiedy jakiś

przewrażliwiony szkolny sportowiec rzucił ją przez okno sklepu podczas bójki, o

której Miki nadal twierdziła, że nie była jej winą.

Co się dzieje? -Marrec zatrzymał się koło Sary, wycierając swoje dłonie w

ścierkę.

Jakaś dziewczyna miała wypadek.

Miki wyglądała przez okno wystawowe. -Chryste, popatrzcie na jej motor. Powinna

być martwa.

Marrec spojrzał na motor, a jego oczy zwęziły się. -Chodzi?

Wierz mi lub nie. -Odpowiedziała Sara. -Angelina zabrała ją do łazienki.

Angelina wróciła do swoich przyjaciółek. -Jest tam teraz. Cierpliwe czekam kiedy usłyszymy huk.

 

Pójdę sprawdzić jej motor. -Wymamrotał Marrec, ruszając w stronę wyjścia.

Po około 10 minutach dziewczyna pojawiła się z powrotem. Wyczyściła swoją twarz i

dłonie, zmywając krew i brud z włosów. Zaskakująco ładna dziewczyna, która

wyglądała jakby mogła zmiażdżyć samochód.

Znacznie lepiej. -ogłosiła. Skupiła wzrok na trzech kobietach które gapiły się

na nią. -Coś nie tak?

Czekamy tylko kiedy stracisz przytomność. -Przyznała Miki.

Dziewczyna uśmiechnęła się. -Mechanik?

To Marrec. Sprawdza teraz twój motor. -Sra wyjrzała przez okno. -Ale

kochana twój motor jest skasowany.

Myślisz? -Wyszła na zewnątrz, Sara Miki i Angie wyszły za nią.

Sara była zadziwiona tym jak szybko dziewczyna wydawała się dochodzić do siebie.

Może wzięła jakieś tabletki przeciwbólowe nowej generacji. Będzie musiała ją o to

zapytać. Będzie mogła ich wkrótce potrzebować.

Dziewczyna podeszła do pokiereszowanych resztek swojego motoru. -Moja biedna

dziecinka.

Sara przyłapała Miki na wywracaniu oczami. Jej mała przyjaciółka nigdy nie mogła

zrozumieć miłości harleyowców do swoich maszyn. Ich pasji.

Marrec, który nadal kucał przy motorze, powoli podniósł się do góry i zawarczał na

dziewczynę.

Ich oczy się spotkały i zaczęli się w siebie wpatrywać. Robili tylko to. Gapili się.

Wreszcie dziewczyna odwróciła się.

Miki szturchnęła Sarę, ale ta ja olała. Widziała jak Marrec robił to wiele razy. To

była ta „dziwna rzecz” która robił. Czasami nawet wobec swoich synów czy żony.

Cholera, Miki robiła wiele dziwnych rzeczy więc nie powinna oskarżać innych.

 

Tak w ogóle to gdzie się rozbiłaś? -Zapytała Angelina.

Dziewczyna uklękła przy powyginanym metalu. -Nie wiem. Zgaduję że jakoś cztery

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin