Strach w Zameczku.doc

(72 KB) Pobierz

STRACH W ZAMECZKU

 

Do czytelnika

Gdym te powieści pisać zaczęła, daleka byłam od mniemania, że one kiedyś do druku podane będą. Wtenczas albowiem wyciągano jeszcze wiele talentu na zrobienie dobrego romansu. Trzeba było autorowi posiadać wielką znajomość świata, ten gust w rozumie, tę delikatną zręczność w wystawieniu obrazów i tę grzeczność w stylu, które połączone z dowcipem tak charaktery malowały, iż każdy w nich poznawając siebie, lecz nie mając na przeszkodzie urażonej miłości własnej, błędy swoje, bawiąc się, poprawiał i romans wtenczas stawał się dziełem użytecznym.

Nie było prawie żadnego wielkiego autora, który by cos w tym gatunku nie napisał. Diderot, Montesquieu, Rousseau i Voltaire, równie jako i wielu innych wielkich pisarzów, nie wstydzili się pióra swego zniżyć do tego rodzaju. Lecz czas, w którym tak trudno było pisać podobne dzieła, już minął, a Panie de Lafayette, de Ricoboni i wielka liczba autorek i autorów, rozkosz i zabawa wieków swoich, które w tkliwych powieściach wystawiały nam modele dobrego tonu, prawdziwej miłości i najczystszych obyczajów, gdzie bohatyr romansu ukazywał nam obraz męstwa, miłośnika ojczyzny, stałego kochanka, dobrego męża, ojca i poczciwego Obywatela, a bohatyrka była przykładem cichych cnot domowych i wiernych amantek: te powieści, które zaszczycały wiek Ludwika czternastego i wielką część jeszcze osi[e]mnastego wieku, czytane były z upodobaniem, a nawet i z zachwyceniem, te dzieła, z których wielka liczba, pomimo lekkości rodzaju swego, warte są jednak wiecznej pamiątki; teraz - ...mamże prawdę wyjawić? Teraz niezmiernie nas nudzą. Jeśli matki nasze rozrzewniały się z łatwością nad losem Klarysy, Pameli itd., wyczerpane nasze uczucia gwałtowniejszych wzruszeń potrzebują. Okropne Widma, z tamtego świata powracające istoty, burze, trzęsienia ziemi, rozwaliny starożytnych zamków przez duchy same tylko zamieszkałych, zbójców kupy, uzbrojeni puginałami i trucizną zdrajcy, mordy, więzienia, na koniec diabły i czarownice. Gdy się to wszystko znajdzie razem, wtenczas mamy romans w kształcie upodobanym wiekowi naszemu.

Nie posiadam dosyć miłości własnej, abym podchlebiać sobie mogła, żem przyszła do tego stopnia doskonałości; jednak po przeczytaniu niektórych dzieł takowych wniosłam, że i moje powieści, lubo są tylko cieniem chwalebnych naszych nowoczesnych autorów tego rodzaju, znajdą jednak kąteczek w zaludnionych podobnymi książkami współczesnych naszych księgozbiorach. Puszczam je więc na świat dla zabawy tych, którzy będą chcieli poświęcić kilka momentów przeczytaniu onych. Upraszam jednak moich czytelników, aby daleko od siebie wszelką krytykę odrzucili i chcieli mieć wzgląd na to, że te fraszki były pisane szczególnie dla własnej mojej rozrywki. Nie mając nigdy pretensji do tytułu autorki, ceniąc wartość czasu, którego na użyteczniejsze dla mnie zatrudnienia użyć mogłam, nie przyłożyłam nigdy dosyć pracy, aby im dać przynajmniej tę regularność stylu, której koniecznie wyciągaj ą mniejszej nawet wartości dzieła. Słowem, pisałam niedbale, bo mniemałam, że tylko piszę dla siebie i że te powieści nie będą nigdy przez nikogo czytane. Jeśli ich później ośmielam się wydać publiczności, to tylko w tej szczególnie nadziei, że będzie chciała uważać to dzieło jako fraszkę niegodną zastanowienia roztropnego krytyka, widząc w tym przedsięwzięciu dobrą chęć autorki, która żadnego innego celu nie ma, tylko szczególnie zabawę.

objaśnienie

Jeżeli nas bawią zdarzenia, które tylko samej imaginacji są płodem, tym więcej do naszej rozrywki służyć po winne te, które nic w sobie nie zawierają prócz istotnej prawdy. Historyjka pod tytułem strach w zameczku jest z tego rzędu, wszystko, co się w niej znajduje, w samej rzeczy stało się w domu moim. Myślałam, że oprócz zabawy może mieć jeszcze ten użytek, iż czytanie onej dowodzić będzie młodzieży skłonnej do łatwowierności ku rzeczom nadprzyrodzonym, jak mocno strzec się potrzeba zwodzących pozorów: i że nigdy w podobnej okoliczności nie trzeba żałować ani czasu, ani fatygi dla dojścia źrzódła mamiącego widma. Do tego wszystkiego, co się u mnie działo, najprostszych tylko użyto sposobów, cóż dopiero, gdyby na powiększenie tych mamideł przywołano sztuki wyzwolone i nauki doskonałe; i jakież by nie można czynić cuda za pomocą chemii, fizyki i mechaniki? Najwięksi czarnoksiężnicy nic innego nie byli, tylko uczeni, Komusy i Pinetowie.

Inną jeszcze miałam pobudkę do wydania na świat tego zdarzenia, wiele osób o nim słyszało, lecz jak powszechnie bywa, każdy rzecz tę przed niewiedzącym opowiadając, przydawał, lub ujmował według swego upodobania, co nie zawsze się czyniło z zupełną słusznością dla aktorów tej sceny, może nawet i z krzywdą dla niektórych. Przechodząc na koniec z ust do ust, stała się tak niepodobną do siebie i tak nieprzyjemną dla mnie samej, że znalazłszy teraz dogodną okoliczność opowiedzenia rzeczy tak, jak była, nie omieszkiwam podać jej do druku.

 

**********************************************************************

 

Jest coś w człowieku, co nie może być odgadnionym i co nas prowadzi do chęci nabycia nadprzyrodzonych wiadomości. To wszystko, czego zrozumieć nie możemy, ma dla nas nieprzezwyciężony powab. Skoro nocne pomroki okryją niebo, a długie cienie przez niepewną poświatę, co gwiazdy rzucają, powstawać zdają się po ziemnej przestrzeni, aliści wyobrażenia nasze wystawują nam tysiące mar, które żadnej istoty nie mają. Zdaje się nam, że widzimy, słyszymy, a gdy dojdziem źrzódła mamiącej przyczyny, żałujemy, żeśmy się dowiedzieli, iż nic w tym nadprzyrodzonego nie ma. Przypisują najbardziej płci żeńskiej ten pociąg do łatwowierzenia temu wszystkiemu, co tylko żywą ich imaginacją bawi. Lecz to tak nie jest. Mężczyźni nie są uwolnieni od tego, cały rodzaj ludzki temu błędowi jest podległy, jeśli to jednak błędem nazwać można. Raczej myśleć by trzeba, że dusza nasza pojmuje istoty, które zmysłom naszym podpadać nie mogą, i że dlatego niepewne jest jej odgadnienie, iż jej materialna powłoka przeszkadza jej zapewnić się w tym, co tylko wnosić teraz może. Że ten wniosek w głowie męskiej, równie jak i w kobitach miejsce swe znajduje, rzecz aż nadto pewna, nawet w tych, którzy najwięcej śmiałków udają i niczemu niewierzących chcą grać rolę. Próbą jest zdarzenie u mnie lat temu kilka przytrafione. To aż nadto dowodzi, że ludzie, jakiej bądź są płci bądź jakiego wieku i jakiegokolwiek rozumu, wszyscy jednym podpadają słabościom i wszyscy zawsze uwierzą, kiedy sposobu znaleźć nie mogą dociec, że to, co za rzecz nadprzyrodzoną brali, jest jednak zdarzeniem naturalnym.

Byłam na wsi w towarzystwie dwoje osób, które lubo pełne rozumu i wiadomości, jednak tak różnych między sobą charakterów, że w żadnej rzeczy zgodzić się nie mogli. To do różnych rozmów nie wyczerpaną było dla nich pobudką. Ponieważ osoby są żyjące i może by im przykro było czytać swoje przezwiska i być wspomnianymi w tym zdarzeniu, zataję więc ich imiona, nadając im inne. Idalia, tak albowiem nazywać będę towarzyszkę mojej samotności, panna pełna rozumu i przyjemnych tysiąc posiadająca talentów. Edmond, człowiek charakteru melancholicznego, w pięknych naukach biegły, doskonały rysownik i z gruntu poczciwy. Oto są osoby, które od półtora roku na wsi żyjąc ze mną, składały obręb towarzystwa mego: przeciwność ich charakteru do mojej przyjemności dodawała, bo niezgodny ich sposób myślenia przeszkadzał smutnemu milczeniu. Gniewał nas często Edmond, gdy nam utrzymywał, że płeć nasza nie może być użytą do tajemnicy, że się nadprzyrodzonych rzeczy boimy i gusłom wierzymy, a nigdy stale żadnego przedsięwzięcia do końca nie doprowadzimy. Nie wiem, jak długo by nam jeszcze równie przyjemne rzeczy rozprawiał, gdyby nadzwyczajna przygoda jednym razem nie przerwała tego gatunku rozmów i zatrudniła aż do zapomnienia wszystkiego, co się dotąd z nim działo.

Położenie mego mieszkania jest dzikie. Zdaje się, że w tym miejscu ponura wróżka ulubione sobie założyła siedlisko. Puszcze, które końca zdają się nie mieć, góry, jeziora i dwa starożytne zamki—jeden na wyspie wśrzód jeziora, już od dawna zamieniony w smutny klasztor; drugi na kwiecistej łące jest położony: drzewa i różne rośliny obrosły te starodawne zabytki tych, którzy w tym miejscu panowali pod nazwiskiem Książąt Z...ch, tak się albowiem wieś ta zowie, która dawniej państwa tego stolicą była. Ten zamek był na wzgórku wyniesiony. Ledwo ślady znaleźć można, że tam kiedyś mury byli. Wysokie wały gęstym obrosłe gajem i tak jak gdyby kunszt działał, to, co dawniej miejsce dziedzińca było, zostało wolne i tylko jak dla ozdoby gdzieniegdzie wyrosły drzewka.

Dwa tylko są wnijścia do tego miejsca i to jedno naprze­ciw drugiego. Z jednej strony widzieć można niewielkie pólko, a za nim ciemną puszczę, z drugiej postrzega się tylko obszerne jezioro i wyniosłą wieżę, na której zawieszone dzwony kiedy niekiedy smutny wydając odgłos, powiększają melancholią, która to miejsce wyraża. Tam, od tego czasu, jak los mi w tej wsi mieszkać przeznaczył, zawsze dla mnie było ulubionym miejscem, gdzie po długiej przechadzce spoczywać lubiłam. Wystawiłam tam szałas, który mię ochronić może od burzy lub deszczów, gdy nazbyt długo w tym miejscu czas na czytaniu lub w myślach moich trawiąc, niepogoda mnie schwyci. Wieleż to razy tam bawiąc, przeszłe wieki snuły się przez myśli moje, wieleż to razy uniesiona gorącą imaginacją, zdawało mi się widzieć błąkające się cienie starożytnych mieszkańców tego niegdyś zamieszkałego miejsca, a teraz tak opuszczonego. Lecz wkrótce zdarzenie nadzwyczajne w rzeczywistość przemieniło marzenia tych, co to samotne ustronie uczęszczać lubili. Dnia jednego, według zwyczaju mego poszłam z książką do owego miejsca dotąd od wszystkich mieszkańców Zameczkiem nazywanego, a że ranek niewypowiedzianie był piękny, kazałam tam zanieść moje śniadanie} Po wzięciu onego czeladź moja oddaliła się i ja się sama jedna zostałam. Czytałam bardzo długo i widząc po słońcu, że już południe minęło, zabierałam się wrócić do domu, gdym blisko siebie ujrzała kawalera na koniu. Był to Edmond, który powróciwszy z przechadzki i nie znalazłszy mnie w domu, domyślił się, żem pewnie w Zameczku bawiła, i tam przybył. Wstałam, on chciał skoczyć z konia, lecz jęk, który zdawał się wyjść z ziemi między mną i koniem, wstrzymał go na koniu, a mnie do ziemi przykuł. Gdy pierwsze podziwienie ominęło, poczęliśmy szukać przyczyny tego niepojętego jęku, lecz usiłowanie nasze było nadaremne; przebiegliśmy lasek cały, już to było w pół septembra, liście opadały, przejrzeć można.było z łatwością. Obszerne pole, które to miejsce otacza zupełnie pod tę chwilę z żywiołów ogołocone, a choć wszystko jak na dłoni roz­poznać można było, nie ujrzeliśmy nawet przelatującego ptaka. Cichość powietrza nie dozwoliła wnosić, aby wiatr wiejący pomiędzy drzewa dźwięk mógł jaki wydać. Dzwony milczały, pora południowa mieszkańców w domu dla pożywienia trzymała. Zgoła żadna przyczyna, mimo wszelkich starań i wniosków, nie mogła nas nauczyć, co by ten okropny i przerażający jęk, o którym wątpić nie mogliśmy, że z ziemi prawie spod nóg naszych wynikł, sprawić mogło. Powróciliśmy do domu żywo tym przejęci zdarzeniem, Edmond szukał długo jeszcze fizycznych do tego przyczyn, i na koniec, lubo wyznał, że znaleźć ich nie może, przestał na to równo z nami, że musiało jednak być coś takiego, czegośmy nie dostrzegli, lecz że pewnie to samo powtórzone będzie i że może się nam powtórnie uda lepiej doścignąć tego, cośmy dotąd zrozumieć nie mogli. Dzień cały i do późnej nocy strawiliśmy chwile na rozmawianiu o różnych przygodach równie jak ta niezrozumianych, takie rozmowy przyprowadziły opowiadanie rozmaitych powieści o strachach. Edmond zwyczajem swoim przeczył bytu rzeczom zmysłom niepodpadającym, utrzymując, iż wszystko się naturalnie dzieje, tylko trzeba rzecz dobrze zgruntować. Idalia przystała na prawdę tego wniosku. Jam utrzymywała, że mogą być istoty, które pod zmysły nam nie podpadają, i przywiodłam na przykład zdarzenia w historii nam zostawione, jako: widmo Pompejusza na brzegach afrykańskich, gdy mu się Geniusz Rzymu ukazał i śmierć jego mu przepowiedział; ten, który pokazał się Brutusowi; to, co Pliniusz o niewolniku swoim dowodzi[1]; wiele innych podobnych. Lecz próżna moja była wymowa, Idalia i Edmond pierwszy raz z sobą się zgodzili i usiłowali zbić zdanie moje, jam przy nim trwale została i tak rozeszliśmy się. Nazajutrz każdy z nas zdawał się, iż o tym, co się stało, i o tym, o czym tak wiele mówiliśmy, równie zapomniał. W dni kilka po tym, ujrzałam Edmonda mocno pomieszanego. Szperał ciekawie po wszystkich pokojach i apartamentach, zdawał się liczyć osoby i wybadywać, jeśliby która z kobiet domowych nie wychodziła; wszystkie jednak znajdywał na miejscu, każdą zatrudnieniem sobie powierzonym zaprzątnioną. Wypytywał się także bardzo ciekawie, jeśli ktoś mimo przejeżdżający nie przechadzał się w Zameczku, lecz że nikt nie był, że nikogo nie widziano, było powszechną odpowiedzią. Chcieliśmy dowiedzieć się przyczyny tego osobliwszego wypytywania się. Wzbraniał się z początku Edmond wytłumaczyć przed nami, lecz nie mogąc znieść dłużej sam w sobie swego podziwienia, a nawet może i przestrachu, tak nam rzecz swą opowiedział:

Pamiętno Paniom, jak dni temu kilka jęk słyszany w Zameczku, któregośmy dociec nie mogli, zaprzątnął nam głowy. Panie zdałyście się zapomnieć o tym, lecz inaczej ze mną się działo. Chciałem koniecznie odgadnąć tego przyczynę i z tego powodu co dzień na to miejsce chodziłem, lecz nic nie słyszałem ani widziałem. Dziś rano, tą samą pobudką wiedziony, wszedłem do tego gaju, gdy oto prosto przeciw mnie ujrzałem siedzącą osobę pod szałasem. Postać jej była taka, żem wraz został przekonany, iż to żadna z was, Panie, być nie mogła, ile żem was obydwie tylko co w swoich pokojach zostawił. Ta postać trzymała na kolanach wielką księgę czarną, zdawała się pilno czytać, była przykryta od głowy aż do nóg ciemnym welunem: podziwienie i ciekawość sprawiły, żem prędko poszedł ku niej, lecz szelest kroków moich przerwał jej czytanie. Obróciła się ku mnie, wstała, uczyniła kilka kroków poważnie i zniknęła między krzewinami. Bliziuteńko niej byłem, tylko com ją nie chwycił, a jednak nigdzie jej znaleźć nie mogłem, lubom długi czas bardzo strawił na jej szukaniu. Idalia głośno się rozśmiała, ja ścisnęłam ramionami: — Byłeś w gorączce — rzekłam do niego — alboś ducha ujrzał, a wszakże wręcz mi zawsze przeczysz, że są duchy? Urażony Edmond urągającym się śmiechem Idalii nic nie odpowiedział, lecz odszedł z twarzą ponurą i nic cały dzień do nikogo nie przemówił. Krótko po tym zabawiwszy według mego zwyczaju w tym samym Zameczku, wychodząc z niego, zapomniałam moją książkę, a znalazłszy Edmonda w bawialnym moim pokoju, prosiłam go, aby poszedł po nie, co on natychmiast uczynił, lecz ledwo w kilka godzin stamtąd powrócił. Pomieszanie jego było tak znaczne, gdy mi moją książkę oddawał, żem go spytała, jeśliby nie był chory lub czyli duch jaki znowu go w tym miejscu nie przywitał. - Żartuj, Pani — rzecze do mnie — lecz to jest aż nadto pewne, że się coś nadprzyrodzonego w tym miejscu dzieje; skorom wszedł na wzgórek, alić oto postrzegam postać białą, która się zdawała nie tykać ziemi, stojącą naprzeciw mnie, w miejscu, którym się po drugiej stronie z Zameczka wychodzi. Wiadomo ci, Pani, że od miejsca wejścia aż do tego, którym wyjść można, liczy się kroków sto trzydzieści. Postać na miejscu stała, mogłem widzieć doskonale całą jej kibić, która prawie przezroczysta się wydawała i cienkim pokryta białym welunem: gdy pierwsze podziwienie ominęło, pobiegłem szybko ku niej, a gdym na pół znajdywał się drogi, postać obróciła się poważnie i bardzo powolnym schodząc krokiem, prawie w oczach moich zniknęła. Kilka godzin strawiłem na jej szukaniu, lecz, tak jak i pierwszego razu, na próżno usiłowałem znaleźć przyczynę tak nadzwyczajnego widma. — Jesteś chory, biedny Edmondzie — odpowiedziałam z politowaniem - czytałam w jednym dzienniku niemieckim, iż pewny człowiek bardzo uczony przez czas długi widywał tysiące postaci, których nikt nie postrzegał. Zdawało mu się, że się z nim witają, do niego mówią i rady mu dają. W tym towarzystwie widywał równie osoby zmarłe i żyjące, znajome mu bardzo dobrze i wcale nigdy od niego nie widziane, a to równie w dzień i w nocy, w domu i na ulicy. Czasami natłok tak wielki mu się wydawał, iż widziano go przyciskającego się w kąt jaki stancji swojej, aby nie być przygniecionym.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin