Tears of Despair 0 - 5 poprawione.docx

(65 KB) Pobierz



Tears of Despair

 

 

 

„Skłamałabym, twierdząc, że o nim nie myślę. Myślę. Czasami są takie dni, gdy jest w każdej godzinie, i takie godziny, gdy jest w każdej minucie.

Wciąż jeszcze zdarza mi się zasypiać i budzić z jego imieniem na ustach.

Często łapię się również na tym, że wypatruję jego twarzy w ulicznym tłumie...”

Straciła siłę, nadzieję, życie i jego…

Umysł upojony wypitymi łzami

Już nie był w stanie myśleć…

Ona straciła zmysły.

Zapominając o wszystkim, co jeszcze mogło się liczyć

Wciąż żyła nim..

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Prolog

Patrzyłam jak odchodzi i nawet nie starałam się Go zatrzymać. A teraz Go nie ma. Teraz tak bardzo tego żałowałam. Łzy spływały mi po policzkach, a nogi się pode mną ugięły. Upadłam na twardą nawierzchnie przed moim domem.

Gdybym mogła cofnąć czas to na pewno nie dałabym Mu teraz odejść.  Zatrzymałabym Go siłą, byle tylko ze ma został.

Dlaczego jestem taka głupia i powiedziałam mu największe kłamstwo, jakie wypłynęło z moich ust?

Kocham Go!

Jest całym moim życiem, moim światem. Wszystkim, co miałam, do póki nie dałam mu odejść.

Już na zawsze zostanę tutaj a On Nidy się nie dowie jak bardzo mi na nim zależy.

Ale nie żałuje tego czasu, który był mi dany. Nie zmieniłabym w tych kilku miesiącach nic.

Dał mi szczęście, którego nie doświadczyłam przez całe swoje życie i nic podobnego już mnie nie spotka.

Najciężej będzie, gdy będzie przechodził obok mnie z obojętnością. Gdy zobaczę koło niego inną dziewczynę, którą mogłam być. Ale wszystko zepsułam. Nie dałam nam szans i wszystko zniszczyłam. Nigdy nie zapomnę Jego pocałunków w moje włosy, jego dotyku na mojej skórze, który sprawiał, że powstawała gęsia skórka, jego cudownego śmiechu… to pozostanie na zawsze ze mną, a pamięć o nim będę pielęgnować, bo to jedyne, co mi zostało.


Rozdział 1

Obudziły mnie jasne promienie wdzierające się do pokoju przez okno. Spróbowałam się uśmiechnąć, że w tym ohydnym małym miasteczku, w którym mieszkam, zagościło słońce, ale zamiast radosnego uśmiechy zapewne wyszła jakaś marna imitacja, która znikła tak samo szybko jak się pojawiła. W Forks słońce świeci wyjątkowo rzadko, a opady deszczu znacznie przekraczają normę. Ale tym częstym deszczom można zawdzięczać niesamowicie intensywną zieleń miejscowych lasów, które bardzo często stawały się miejscem pieszych wycieczek i obserwatorium dla miłośników przyrody. W tej okolicy można było podziwiać różne gatunki zwierząt objęte szczególną ochroną ze względu na ich rzadkie wstępowanie. Podniosłam obolałą rękę do twarzy, aby uchronić oczy przed rażącym światłem słonecznym. Z wielkim trudem przewróciłam się na drugi bok i zakryłam kołdrą. Tak bardzo nie miałam ochoty wstawać i iść na to głupie rozpoczęcie roku. Kogo może obchodzić czy się pojawię czy taż nie. Nikogo nie obchodzi nawet czy umarłam czy taż żyję dalej.

Popatrzyłam na zegarek stojący przy łóżku, który wskazywał 7: 13, a do szkoły miałam na 8:00. Zrzuciłam z siebie kołdrę i zaczęłam biegiem pędzić do łazienki, co było wielkim wyczynem zważywszy na moje potłuczone ciało, całe w siniakach i niezwykle wielkim problem było przejście, choć 20 m. bez nie potknięcia o gładką podłogę. Gdyby były zawody w to, kto potknie się o nic byłabym mistrzem. Jakimś cudem dotarłam do łazienki bez większych uszkodzeń na ciele. W szybkim tempie zaczęłam wykonywać poranne czynności starając się robić to jak najciszej. Po jakiś dziesięciu minutach cicho wymknęłam się z łazienki i wślizgnęłam do mojego pokoju. Nie był on, choć w połowie tak pięknie urządzony jak reszta domu, ale przynajmniej był mój i nie czułam się tutaj tak obco.  Na pewno nie miałam zamiaru ubierać się tak jak powinna się ubrać dziewczyna na pierwszy dzień do szkoły. Po pierwsze krótka spódniczka, biała bluzeczka i dwudziesto centymetrowe szpilki to nie na tą trasę, co mam do przebycia i nie na tą pogodę, jaka panuje na zewnątrz. Co z tego, że jest słońce, jeżeli temperatura wynosi nie więcej niż piętnaście stopni? Z szafy wyciągnęłam czarne jeansowe rurki białą bawełnianą bluzkę, skurzaną kurtkę i czarne trampki. Włosy zostawiłam rozpuszczone, bo wtedy czuje się bezpieczniej. Zawsze mogę schować się za włosami, które sięgają mi do pasa.

              Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu mojej torby, która leżała rzucona pod biurkiem. Podniosłam ją i zawiesiłam przez ramie. Jeszcze ostatni raz spojrzałam na pomieszczenie i zamknęłam drzwi. Cichutko przeszłam koło sypialni rodziców i dotarłam do schodów. Popatrzyłam na nie i przełknęłam ślinę. Ostrożnie postawiłam stopę na pierwszym schodku starając się, aby nie zaskrzypiały.

Gdy przeszłam po polu minowym, czyli tak zwanych schodach, odetchnęłam z ulgą dziękując Bogu, że się nie obudzili. Już o wiele spokojniejsza skierowałam się do drzwi frontowych. Zaburczało mi w brzuchu, ale nie zmieniłam kierunku. Chciałam się wydostać z tego obcego miejsca, które jest moim domem. Gdy wreszcie znalazłam się na zewnątrz na podjeździe wyłożonym kostką brukową ułożoną w różne kształty. Po obu stronach były ustawione lampki oświetlające wieczorem drogę. Równo wystrzyżony trawnik był obsiany krzakami obciętymi w dziwaczne kształty. To był głównie pomysł Renee, która, muszę przyznać, jest trochę ekscentryczna. Była osobą, która przechodzi w skrajności. Jeżeli jest wściekła to tak, że należy uciekać, a gdy jest smutna to cały czas płacze i mówi, jaka to jest nieszczęśliwa. Oprócz tego cechuje ją autorytarność, nieczułość i oschłość. Jedyne pozytywne uczucia kieruje do swojej wielkiej kolekcji biżuterii i butów jakby były jej dziećmi. Z ojcem dobrała się świetnie, mimo to, że różnią się od siebie. Mój tata jest cyniczny, arogancki i bardzo porywczy.

Spojrzałam w niebo, które, aktualnie, było bezchmurne, co w niewielkim stopniu poprawiło mój podły humor. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu i od razu oprzytomniałam. Jeżeli się zaraz nie ruszę to się spóźnię.

Nawet nie starałam się biec, bo to by tylko pogorszyło sytuacje. Wyszłam na drogę i zaczęłam iść poboczem w kierunku szkoły, która znajdowała się pięć kilometrów od domu. Nie mogę nawet powiedzieć, że mieszkałam w Forks, bo tak właściwe to nasz dom był zbudowany poza granicami miasteczka.

Nałożyłam słuchawki na uszy i puściłam swoją ulubioną, playliste. Wiedziałam, że nie ma szans abym dotarła na czas, ale na początku jest tylko paplanina dyrektora jak to się cieszy i tego typu, a tego i tak nie chce słuchać. Za ten czas już na pewno dojdę.

Już któryś raz leci tak sama piosenka a słońce operuje coraz to wyżej. Nawet fajnie jest tak sobie iść w rytmie swojej ulubionej muzyki i nie przejmować się ludźmi patrzącymi na ciebie jak na dziwadło i śmiecia. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że już dochodzę do parkingu, który był zapełniony samochodami. Starając się odgonić czarne myśli i obrazy z tamtego roku poszłam w kierunku budynku.

Na sali gimnastycznej zawsze odbywają się takie uroczystości, więc tam skierowałam swoje kroki. I nie pomyliłam się, wszyscy uczniowie siedzieli na krzesełkach i bili brawo dyrektorowi. Ukryła się w kącie i czekałam na zakończenie tego paskudnego dnia.

- Chciałem wam przedstawić nowych uczniów, którzy będą uczęszczać do naszej szkoły. –  mówił Pan Bear. Ja nie mogła niczego dostrzec z mojego miejsca, ale niespecjalnie mnie to obchodziło, kto to jest. – Przedstawcie się.

- Edward Cullen i przyjechałem z Seattle – przedstawiło się jedno z nich.

- Alice Brandon, również przyjechałam z Seattle.

- Emmett McCarty także przyjechałem ze Seattle.

- Bardzo się… - Pan Bear ponownie zaczął swój wywód.

Jakiś najazd robią czy jak? – zastanawiałam się podgłaśniając wydobywającą się z słuchawek muzykę, aby zagłuszyć to idiotyczne przedstawianie się na forum całej szkoły. To mógł wymyślić tylko nasz głupi dyrektorek. Prychnęłam.  Po co się tu przeprowadzali, znudziło im się tak gdzie byli, że musieli się przeprowadzić akurat tutaj?!

Do moich uszy doszedł głośny krzyk, gwizdanie, więc uznałam, że to koniec przedstawienia. Zaraz potem z sali wybiegła gromada nastolatków, a zaraz potem następna. Wolałam to przeczekać, aby nie natknąć się na moje „kochane koleżanki”. Po jakichś dziesięciu minutach zostało kilku uczniów z samorządu, którzy zgłosili się do posprzątania, i pani sekretarka z dyrektorem, który bezczelnie gapił się w jej biust, a ona uśmiechała się jakby niczego nie widziała. Poczułam obrzydzenie do tych ludzi. Nie dość, że ten grubas ma żonę to jego syn chodzi do tej szkoły.

Właściwie muszę powiedzieć, że jego nazwisko pasuje do jego wyglądu, który naprawdę przypomina budowę ciała miśka. Jego koszula ledwo opinała jego brzuszek piwosza.  Twarz jest pulchna i zawsze trochę zaróżowiona. Ma cienki brązowe włosy odstające we wszystkich kierunkach, a głos ma bardzo piskliwy. Nie wiem jak można kogoś takiego zrobić dyrektorem, chyba, że jest po to, aby było nim łatwo sterować i się nie sprzeciwiał.

Gdy opuściłam budynek na parkingu stało tylko kilka aut. Rozejrzałam się, aby się upewnić, że niema nikogo w pobliżu. Już miała iść, gdy z tyłu doszedł mnie ten piskliwy głos, a na moim ramieniu poczułam szarpnięcie. Skuliłam się wewnątrz siebie i odwróciłam się powoli w stronę napastnika. Przede mną stała wysoka dziewczyna o krótkich blond włosach i błękitnych oczach. Za nią stała jej świta: jej brat Alec, przyjaciółki Lily i Lauren.

Popatrzyli na mnie z nienawiścią i wyższością.

-Jak miło cię znowu widzieć Bello – Jane pochyliła się nade mną i wysyczała mi do ucha, a ja starałam się nie kulić i przeżyć to, co ma zamiar zrobić. Grupka koło niej wybuchła śmiechem a ja skupiłam się na tym, aby powstrzymać łzy cisnące mi się do oczu. – Zajmijcie się nią! – wydała rozkaz a do mnie podeszły jej wierne przyjaciółki.

Jedna złapała mnie za nadgarstki tak mocno, że wbijały mi się w skórę jej długie jaskrawo czerwone paznokcie, druga natomiast uderzyła mnie mocno w policzek tak, że głowa poleciała w drugą stronę. Zapiekło okropnie, a przed oczami mi zamigotało, jednak nie straciłam przytomności. Kolejne uderzenie. W ustach poczułam metaliczny smak rdzy i soli. Wzdrygnęłam się czując ten paskudny smak, a żołądek przenucił mi się do góry nogami. Poczułam kolejne uderzenie tym razem w podbrzusze. Było na tyle silne, że zachwiałam się, więc gdybym niebyła podtrzymywana runęłabym na zimny asfalt jak długa. Zbierało mi się na wymioty, ale nie mam pojęcia, czym miałabym wymiotować skoro nie jadłam dzisiaj śniadania.

-Odsuńcie się… - zdarzyłam wyjąkać zanim zwymiotowałam przed siebie.

Słyszałam ich piskliwe kszyki a zaraz potem poleciałam na ziemie, bo oni uciekli. Nie byłam wstanie się porządnie z tego cieszyć, bo nie dość, że było mi nie dobrze to nie mogłam się podnieść, bo nogi odmówiły mi posłuszeństwa, a policzek piekł niemiłosiernie. Ostatkiem sił dowlokłam się do najbliższej ławki i usiadłam na niej szukając w torbie jakichś chusteczek abym mogła powstrzymać krwawienie.

Gdy już, choć w minimalnym stopniu doprowadzałam się do porządku spojrzałam na telefon, który wyświetlał godzinę 11:43. Powinnam iść do domu – przemknął mi przez głowę. – Tylko poco mam tak wracać?

Do oczu napłynęły mi łzy, których nie byłam wstanie powstrzymać. Dlaczego nie mam, komu powiedzieć tego, co czuje? Jak mi źle i to jak czuję się samotna i zniszczona, odtrącona przez wszystkich? Nikt mnie nie chce, nikt mnie nie kocha.

Z mojego gardła wydobył się cichy płacz, a łzy spływały po policzkach zatrzymując się na brodzie a potem bezwładnie opadając na dłonie. Słońce zostało przesłonięte przez wielkie białe chmury wędrujące po niebie. Na parkingu zapanowała cisza, a wszystkie samochody, które jeszcze niedawno tutaj były odjechały i świecił pustkami.

Tak bardzo nie miałam ochoty iść taki kawał drogi, że zrobiłabym wszystko gdybym tylko nie musiała przechodzić tych pięciu kilometrów z powrotem. Zanurzyłam palce w kieszeniach spodni i wyciągnęła z nich 15$ i 68€. Nie starczy mi na taksówkę pod sam dom, ale choć część będę mogła przejechać. Podniosłam się ociężale z ławki i zaczęłam się wlec do drogi licząc na to, że będę miała szczęście i trafi mi się jakiś miły człowiek po tym ciężkim dniu.

W tym miejscu często przejeżdżały taksówki, bo wracały z Seattle gdzie jest lotnisko, więc nie musiałam długo czekać. Żółty samochód zatrzymał się na poboczu a z fotela kierowcy uśmiechnął się do mnie starszy pan. Od razu poczułam się lepiej.

- Dzień dobry – przywitałam się nieśmiało. -  Czy jest możliwość żeby mnie pan podwiózł, oczywiście zapłacę, ale nie mam całej kwoty? Chociaż połowę drogi.

- A jak daleko stąd mieszkasz? – zapytał dalej nie przestając się uśmiechać.

- Ponad pięć kilometrów stąd. – odpowiedziałam niepewnie.

- Wsiądź do środka na tylnie siedzenie zawiozę cię do domu i nie martw się pieniędzmi. – powiedział staruszek.

- Dziękuje – uśmiechnęłam się z wdzięcznością.

Obeszłam samochód i wsiadłam na tylnie siedzenie. Gdy już zajęłam miejsce, a kierowca zapalił silnik ogarnęły mnie straszne myśli, których w żaden sposób nie byłam w stanie się pozbyć z mojej głowy. Całe moje ciało było obolałe po wczorajszym spotkaniu z ojcem. Chyba miał gorszy dzień albo chciał mi sprawić prezent na początek roku. Nawet nie wiem jak byłam wstanie się dzisiaj podnieść.

Miałam tylko ogromna nadzieję, że jak przyjadę to pojedzie już do swojej firmy i wróci dopiero późnym wieczorem. Renee nie muszę się przejmować, bo po wczorajszej imprezie ze swoimi przyjaciółkami była tak pijana i Bóg wie, co jeszcze, że będzie spała do wieczora jak nie dłużej. Mama ma bardzo słabą głowę i duże uzależnienie od imprez, które, powiedzmy sobie szczerze, są o bardzo wątpliwej legalności.

- Panienko – głos kierowcy wyrwał mnie z moich myśli. – Wyjechaliśmy już z Forks i nie chciałbym zawieść Ciebie za daleko. Możesz mnie poinstruować? – uśmiechnął się do mnie.

Wyjrzałam przez okno, aby sprawdzić gdzie dokładnie jesteśmy. Od razu rozpoznałam przerzedzenie drzew, przez które często przechodziłam, gdy byłam młodsza i chodziłam się bawić. Wiem może trochę nietypowe miejsce na zabawę dla dziecka, ale cóż mama zabraniała bawienia się na podwórku, bo mówiła, że zniszczę tylko trawnik, ale to i tak dobrze, że mnie, chociaż zauważała, bo teraz jestem dla niej nie widoczna. Ciekawa jestem czy pamięta, że ma córkę o imieniu Izabella, która za dwa tygodnie skończy siedemnaście lat. Czy ma to dla niej jakiekolwiek znaczenie?

-Dziękuje panu bardzo – zmusiłam się do małego uśmiechu, który nie wiem czy wyszedł mi na dość przekonujący. – Mój dom jest już niedaleko – zaczęłam grzebać w kieszeni w poszukiwaniu pieniędzy. – Oto pieniądze – wyciągnęłam rękę z banknotami.

- Nie trzeba – zapewnił mężczyzna potrząsając głową. – Gdy cię zobaczyłem stojącą taką smutną, aż mi się serce ścisnęło. Wiozłem cię, bo jechałem to domu w tamtą stronę i kończyłem już prace, potraktuj to jakbym podwiózł Cię na stopa. – uśmiechnął się do mnie szeroko.

-Dziękuję panu bardzo – wysiadłam z samochodu i stanęłam na poboczu machając mężczyźnie na pożegnanie.

Gdy samochód odjechał ruszyłam w drogę powrotną do domu. Podróż nie zajęła mi nawet dziesięciu minut, a zza drzew ujrzałam dach domu. Odetchnęłam głęboko, gdy wkroczyłam na posesje.

Proszę – modliłam się w duchu – niech pojedzie do pracy.

Otworzyłam cicho drzwi i zajrzałam do środka. Pozornie wszystko wyglądało normalnie, ale w tym domu niczego nie można być pewnym. Każdy, kto nas zna to tak naprawdę nie zna mojej rodziny. Każdy myśli, że ten dom jest wypełniany miłością i ciepłem rodzinnym, a tak naprawdę to budynek wypełniony rozpaczą i brakiem miłości, zrozumienia i bólu.

Z kuchni dobiegało ciche podśpiewywanie i zapach naleśników. Mój wrażliwy żołądek od razu na to zareagował i wzięło mnie na wymioty. Od razy pobiegłam do ubikacji, która znajdowała się na parterze. Zamknęłam drzwi na klucz i przykucnęłam nad sedesem wymiotując do niego żółcią. Gdy byłam pewna, że to koniec opłukałam usta i wyszłam kierując się do swojego pokoju. Wiedziałam, że dzisiaj na pewno nie będę mogła niczego przełknąć.

Gdy tylko znalazłam się w pokoju poczułam się o wiele lepiej. W kuchci pewnie była Madlen, nasza kucharka. Jest bardzo miła, ale tak właściwie to nie było potrzeby, aby pracowała. Charlie nigdy nie jadał w domu, tak samo jak Renee, a ja mogłam sobie sama coś przygotować. Nigdy nie jadaliśmy wspólnie. Z jednej strony byłam tym rozczarowana, z drugiej natomiast odczuwałam ulgę. Spowodowane to było tym, jaka jest relacja w naszej rodzinie. No, bo jak można się czuć jedząc przy jednym stole z obcymi ci osobami, które uprzykrzają ci życie.

Położyłam się na łóżku myśląc jakby to było mieć normalna rodzinę.


Rozdział 2

Spojrzałam na zegarek, który wskazywał 16:07. Jakim cudem jest już tak późno? Jak się tak leży bezczynnie to czas od razu zaczyna przemijać szybciej. Spojrzałam na swój brzuch, w którym zaczęło głośno burczeć. Nie wiem czy byłam wstanie coś zjeść po tym, co się działo wczoraj i dzisiaj, ale jeśli nie chce jutro zemdleć i robić w okuł siebie zainteresowania to zdecydowanie powinnam coś zjeść. Zanim jednak zejdę na dół przebiorę się w coś bardziej wygodnego. Zajrzałam do szafy i wyciągnęłam z niej szare spodnie od dresu i koszulkę. Chwilę zastanawiałam się czy nie pójść do łazienki i nie umyć sie jeszcze raz po tym ciężkim dniu, ale ostatecznie uznałam, że mogę to zrobić później, gdy będę miała na to siłę i będą ku temu dogodniejsze warunki. Uchyliłam drzwi i rozejrzałam się po korytarzu, aby się upewnić, że mogę zejść. W domu czuję się jak ktoś, kto wszedł bez pozwolenia i łazi niczym złodziej, który niczego nie bierze, ale musi się ukrywać, aby do nie zauważono, bo będzie miał problemy.

W kuchni tak jak się spodziewałam była Madlen, która krzątała się radośnie podśpiewując. Kobieta miała jakieś czterdzieści pięć lat. Sylwetkę miała dość szczupłą, nie była specjalnie wysoka, ale do niskich też nie należała. Burza krótkich do ramion, jasnych loków okalających jej pulchną twarz.

- Dobry – mruknęłam siadając na wysokim taborecie przy blacie gdzie był ustawiony kosz z owocami. Ale dla mnie nie taki dobry – dodałam w myślach.

Kobieta odwróciła się w moją stronę uśmiechając się do mnie.

- Dzień dobry – przywitała mnie wesoło. – Kiedy wróciłaś, bo nie słyszałam jak wchodzisz?

Czasami jej radość mnie denerwowała. Nawet przypominała takie dziecko, które ma za dużo energii. Nie wiem skąd się biorą tacy ludzie, którzy cieszą się z wszystkiego. Jakby nie mieli żadnych problemów. Czy dorosłe życie nie wiąże się z samymi niepowodzeniami, porasz kami, przykrościami i problemami? Tyle w szkole mówią, że musicie się nastawić, że nie będzie tak łatwo jak teraz. Będziecie musieli znaleźć prace, nikt nie będzie na was pracował, dorosłe życie to obowiązek założenia rodziny i pracownie ciężko. To, jeżeli moje życie już teraz jest takie beznadziejne to, co będzie później? Chyba nawet nie chce sobie tego wyobrażać.

- Około pierwsze już byłam, ale poszłam do swojego pokoju – odpowiedziałam patrząc na te piękne owoce i zastanawiając się jakby to było być bodajże takim jabłkiem.

Zapylane przez pszczoły, zupełnie przypadkiem, nigdy nie wiadomo, który kwiat zostanie zapylony, czy uda mu się rozwiną. To jest jedynie szansa na to, aby mogło dojrzeć. Nigdy nie wiadomo czy nie zostanie zjedzone przez robaki albo czy przy silniejszym wietrze nie zostanie strącone i zgnije nie dojrzale. Jednak, gdy nadchodzi jego czas opada czerwone soczyste jabłko i przechodzi właściciel sadu i zbiera ja do koszyka.

Podobnie jest z dzieckiem. Są jak takie jabłka spadające z drzewa, które zostało zapłodnione przypadkiem. Co jest spowodowane, że przychodzi na świat w takiej, a nie innej rodzinie? Też pewnie przypadek. Może, gdy akurat moi rodzice przechodzili się po sadzie z pustym koszykiem wpadło im takie jabłko.[1]

- To, dlaczego nie przyszłaś do kuchni? Na pewno musisz być głodna, przecież tak długi czas nie jadłaś. – Zaczęła biegać i szukać nie wiadomo, czego po szafkach i w lodówce. – Jak cię nie był twój tata o ciebie pytał?

Moje mięśnie od razu się napięły, a na karku poczuła jak mnie zalewa zimny pot. Upewniłam się, że głos mi nie zadrży i dopiero wtedy odpowiedziałam.

- O co chodził? – Zapytałam siląc się na swobodę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin