Jak Krak zbudował Kraków.doc

(49 KB) Pobierz

Anna Świrszczyńska

Jak Krak zbudował Kraków

 

Nad Wisłą góra wysoka,

a koło góry pieczara.

W pieczarze błyszczy łeb smoka.

Ach, jaka groźna poczwara!

Jak wygląda ten smok,

można by mówić rok.

Bo on ślepiami błyska

I ostre ma zębiska,

I nietoperze skrzydła

furkoczą u straszydła.

Ogonem macha bez przerwy,

Co może działaś na nerwy,

Na łapach ma łuski jak ryba,

A łap ma dziesięć chyba.

I ciągle nimi rusza,

Że aż truchleje dusza,

i pazury ma przy każdej łapie,

a do tego jeszcze – sapie.

Sapie, syczy,

chrapie, ryczy,

gdy w tej jaskini siedzi,

jak sto wilków albo tuzin niedźwiedzi.

Zbój z tego smoka nie lada.

Na wsie i drogi napada,

Porywa owce, jagnięta,

Porywa chłopców, dziewczęta,

porywa małe dzieci

pasterzy, rybaków, kmieci.

Więc smutno nad brzegiem Wisły,

z niejednych oczu łzy trysły.

 

Zebrał się naród na wielki wiec.

Każdy tam może swe słowo rzec.

I rzekła cała gromada:

- Czas zabić złego gada.

Ale kto zabić go pójdzie?

- pytają ludzie.

- Ja pójdę, niech zginie, niech!

- myśliwych woła trzech.

Więc lud na lewo i prawo

Bije im brawo.

Pobiegł pierwszy wnet,

Ciął mieczem w smoczy grzbiet .

Lecz smok go pożarł zaraz.

Oj, siłę ma poczwara!

Zginął junak śmiały,

niewiasty płakały.

 

Biegnie myśliwy drugi,

Ma łuk i oszczep długi.

Chce trafić  w szyję smoczą,

tam, gdzie skrzydła furkoczą.

Lecz smok go pożarł zaraz.

Oj, siłę ma poczwara!

I poległ junak śmiały,

niewiasty znów płakały.

 

Teraz trzeci zuch śpieszy.

Ach, lęk mu serce przeszył,

Lecz gdy patrzy gromada,

cofnąć się nie wypada.

Więc idzie, krok za krokiem,

zginąć w walce ze smokiem.

Dziewczęta leją łzy,

żałują młodej krwi.

 

Wtedy wybiegł z gromady

pasterz Krak, bardzo blady.

I woła: - Bracie stój!

Kiedy daremny bój,

Cofnąć się nie wstyd.

Tu wygra tylko spryt.

I skoczył Krak

Na jakiś pniak,

Do ludzi wkoło

Mówi tak:

- Słuchajcie, ludzie znad Wisły,

bo dobre mam pomysły.

Smok mocny jest lecz głupi,

na tym chce myśli skupić.

I taka moja rada:

Trza skórę wziąć owieczki,

do środka siarkę wkładać

i smoły wlać pół beczki.

Rzucę smokowi to jadło,

By przed jaskinię padło.

Mówi gromada:

- Mądrze Krak gada. –

 

No i pobiegli wszyscy szparko,

wypchali owczą skórę siarką.

Ciemną nocą wziął Krak tę skórę,

Skrada się cicho pod smoczą górę.

Słyszy, jak smok przez sen sapie,

Jak syczy i chrapie.

Skórę cichutko kładzie.

- Koniec twój, gadzie. –

Ze strachem czekają ludzie,

Czy wróci żywy Krak.

Powraca żyw! O cudzie!

Do braci mówi tak:

- Dziś rano zginie gad,

Odmieni nam się świat.

Zjadł owcę z siarką smok.

Oj, chwiejny jego krok.

Z pyska mu leci dym

- niedobrze z nim.

Ogonem bije,

Syczy i wyje.

Idzie do Wisły

I wodę pije.

Wypił Wisłę całą

I jeszcze mu mało.

Aż od tego picia

pękł i padł bez życia.

Cieszą się ludziska,

Każdy Kraka ściska.

- Zróbmy księciem Kraka,

Gdy w nim mądrość taka! –

A on pod boki się ujął,

Oczy mu się radują.

Stuka się palcem w czoło,

Mówi wesoło:

- Pamiętaj, ludu znad Wisły,

że grunt - to dobre pomysły.

Jak chcecie – będę księciem,

choć trudne to zajęcie.

Gdy został księciem Krak,

To chodził wkoło po woskach

i mruczał: - Czegoś tu brak. –

I mocno się czymś troskał.

Zaglądał do  szałasów

Ubogich w głębi lasów,

do starych lepianek i chat,

Gdzie żyły dzieci

myśliwych, kmieci

w biedzie od lat.

Aż wreszcie zawołał na radę lud

i mówi: - Bracia, Trza stawiać gród.

Gród stanie piękny jak sokół,

Jakiego nie ma wokół.

Gród stanie mocny jak orzeł,

a wkoło – wały i bramy.

Żaden nas smok nie zmoże,

Gdy bramy pozamykamy.

W grodzie moc ulic będzie,

przy każdej – domy  w rzędzie.

Domy  modrzewia i sosny,

a każdy dom wyniosły,

a każdy jasny i ciepły,

by mieszkać było w nim lepiej

i dzieciom naszym, i nam.

I głowę dam,

że sławny będzie to gród

na zachód i wschód.

Słucha gromada,

Co Krak powiada.

- Oj, masz ty Kraku,

głowę nie lada.

Ludzie nad rzeką Wisłą

radzi są nowym pomysłom.

Lecz to za trudne dla nas,

To rzecz jest niesłychana.

Nasi ojcowie mili

też tego nie robili.

Z garścią chłopów, rybaków,

pasterzy nieboraków

Nie postawisz ty grodu,

książę Kraku.

Krakowi oczy zabłysły

i zaśmiał się szeroko.

- Ej, ludzie, ludzie znad Wisły,

daliśmy radę smokom.

Gdy pięść masz słabą, niebożę,

to rozum ci pomorze.

Pójdę ja  w święty las,

co szumi wkoło nas.

W puszczę świętą od wieka,

przyjazną dla człowieka.

Tam leśne dziady żyją,

co się w gęstwinie kryją.

Każdy dziad

ma tysiąc lat,

dobrym ludziom sprzyja rad.

Mądre są, to wiadomo.

Poproszę ich o pomoc.

Idzie nocą w puszcze Krak,

gdzie szumią dęby i sosny.

I na polanie

odwiecznej stanie,

i woła tak

głosem doniosłym:

- Hej, leśne dziady z borów nad Wisłą!

Hej, leśne dziady zielone!

Przychodzę do was z poczciwą myślą,

przychodzę do was z pokłonem.

Chcemy nad Wisłą gród wielki stawiać,

Ten kraj i puszcze nad świat rozsławiać.

Lecz ciężki to jest trud

zbudować gród.

Trza rąbać dęby i sosny,

aby z nich domy wyrosły.

Pomóżcie dziady w tym trudzie.

Proszą was ludzie. –

Słucha leśny dziad,

na gałęzi siadł.

Zielone ramiona

opiera o konar,

zieloną brodę targa mu wiatr.

Oczy lśnią jak u żbika,

a głos ma jak muzyka,

jak szum odwiecznych sosen,

gdy mówi potężnym głosem:

- Pomożemy ci, junaku.

Postaw gród

u Wisły wód

i gród ten nazwij Kraków. –

Idą drwale  z toporami,

lecz nie rąbią drzewa sami.

Leśne dziady z nimi wraz

rąbią las.

Daje puszcza na ofiarę s

najpiękniejsze dęby stare.

I sosny, i modrzewie

padają drzewo przy drzewie.

- Junaku, junaku,

zbuduj teraz Kraków. –

Wiozą woły ścięte drzewa,

Ciągną woły, ludzie pchają.

Ludziom oczy pot zalewa,

Gdy domy stawiają.

Chwycił topór Książe Krak,

odrąbuje belkę.

Ciężki topór bije w takt

Sosny twarde, wielkie.

Słony pot mu z czoła ściekł,

Po ramionach spada.

Z księcia Kraka dzielny człek,

Widzi to gromada.

Przeszedł roczek, przeszły dwa,

a robota ciągle trwa.

Przeszedł rok i trzy i pięć,

już do pracy mniejsza chęć.

Słabną siły junaków

Trudno postawić Kraków.

Spuścił głowę książe Krak

i chodzi po mieście.

Myśli sobie tak i siak,

aż wymyślił wreszcie.

- Hej, hej junacy,

Nie ustawać w pracy!

Przyślę wam bez liku

pomocników.

W każdej starej chacie

siedzi skrzat przy skrzacie.

Małych skrzatów sprytny ród

Pomoże nam stawić gród. –

Chodzi po wioskach książę Krak,

Domowe skrzaty woła tak:

- Skrzacie, skrzacie,

co strzeżesz ognia w chacie,

będziesz żyć  w nowym domu,

tylko musisz nam pomóc.

Stawiamy gród,

Wielki trud.

Potrzeba nam bez liku

pomocników. –

Mały skrzat

po izbie się kręci rad,

pilnuje ogniska,

drewno w płomień ciska,

kołysze małe dzieci,

zmiata pajęcze sieci,

porządki w izbie czyni,

gdy wyjdzie gospodyni.

Mały skrzat lubi ruch,

bo jest zuch.

Więc na wezwanie księcia

biegnie pełen przejęcia.

On też, niebożę,

Kraków stawiać pomoże.

Pomoże – jeszcze jak!

Bo to mu sprytu brak?

Ach, wesoły to jest widok,

Gdy do grodu skrzaty idą.

Małe toto jak wiewiórka,

a każdy pyzaty.

Tylko im czupryna furka,

Tak się śpieszą skrzaty.

- Kraku, Kraku, masz bez liku

pomocników! –

Jeden skrzat już bieli ściany,

drugi myje próg drewniany.

Ten zatyka  belkach szpary

Mchem zielonym albo szarym,

żeby ciepło było dzieciom,

gdy zimowe wichry wlecą.

Tamten śmiałek wlazł na dach,

choć mu pewnie trochę strach,

inny wodę niesie cieśli

i śpiewają wszyscy pieśni.

I śpiewają – jeszcze jak!

Bo to im humoru brak?

- Rośnie, rośnie piękny Kraków,

buduje go stu junaków.

A my biegniem tu jak w dym,

a my pomożemy im.

Długo Kraków budowano

Nad tą falą, nad wiślaną.

Bo to przecież wielki trud,

gdy się stawia taki gród.

Ale jak już stanie wreszcie,

Będziem żyli w sławnym mieście.

I zawoła cały świat:

- Kto to zrobił, ten jest chwat! –

Słuchają pieśni junacy,

znów biorą się do pracy.

Ten i ów topór złapał,

powraca dawny zapał.

Nowe w nich siły

nagle wstąpiły.

A Krak do skrzatów krzyczy:

- Dzielni z was pomocnicy! –

I wkrótce gromada junaków

Skończyła budować Kraków.

Gdy wszystkie domy były gotowe,

raz jeszcze poszli do strych chat

i wzięli z tamtąd na życie nowe

ogień rodzinny, święty od lat.

Szły niewiasty sędziwe,

co miały włosy siwe,

w glinianych dzbanach niosły

nigdy nie gaszony

ogień miły, rodzony,

przy którym dzieci i wnuki ich rosły.

Szły też młode dziewczęta,

Ubrane jak we święta.

Zaś skrzaty biegły obok

drogą.

Cicho, uważnie biegły,

bo w drodze – ognia strzegły.

Już w nowych domach błyszczy żar,

niewiasty obiad warzą.

Siedli junacy

Po ciężkiej pracy,

Jedzą z radosną twarzą.

Chodzi ulicą książe Krak,

Pod oba boki się ujął.

Wesół jest dzisiaj niby ptak,

oczy mu się radują.

- Hej, gromado junaków,

postawiliśmy – Kraków! –

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin