Jak było naprawdę-Stocznia Gdańska a Radio Maryja.doc

(45 KB) Pobierz
Jak było naprawdę –Stocznia Gdańska a Radio Maryja

Jak było naprawdę –Stocznia Gdańska a Radio Maryja .

 

- rozmowa z kapitanem Żeglugi Wielkiej inż. Zbigniewem Sulatyckim, członkiem Społecznego Komitetu Ratowania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego

                                                                                                                       

 

                                                                                                                                    2005-12-24

 

Panie Kapitanie, w 1997 r. był Pan członkiem Społecznego Komitetu Ratowania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego. Chcieliście ocalić dla Polski kolebkę Solidarności i ważny dla całej gospodarki zakład. Niestety, za rządów AWS Komitetowi  uniemożliwiono zakup stoczni, która została przejęta przez grupę ludzi znikąd - dziś toczą się wobec nich postępowania prokuratorskie. Sprawa stoczni powraca jeszcze w innym kontekście - jako atak na Radio Maryja i ojca Tadeusza Rydzyka. Media liberalne rzucają oskarżenia wręcz o przywłaszczenie pieniędzy...

 

- Najtrudniej jest udowodnić, że nie jest się wielbłądem. Polskojęzyczne środki masowego komunikowania robią wszystko, żeby to, co jest dobre dla Polski, dla Polaków, przedstawić w złym świetle, wykrzywić. Jedyną alternatywą jest Radio Maryja i Telewizja TRWAM, wokół których oraz Ojca Dyrektora skupiają  się ludzie, którzy chcą zrobić coś dobrego dla Polski. Dlatego są atakowani. Wystarczy spojrzeć na wydarzenia ostatnich lat, ile pojawiło się kłamstw pod adresem Radia Maryja i Ojca Dyrektora. Dlatego tym bardziej trzeba jeszcze raz przypomnieć sprawę niedoszłego zakupu Stoczni przez Komitet.

 

Jak to się zaczęło?

 

- W 1993 r. odszedłem z Ministerstwa Transportu i Gospodarki Morskiej, gdzie jako wiceminister byłem odpowiedzialny za gospodarkę morską. Wkrótce podniesiono priorytetową sprawę dla naszej gospodarki: kwestię przyszłości przemysłu okrętowego, jednej z najsilniejszych gałęzi przemysłu, jaką posiadaliśmy. Podkreślam: przemysłu okrętowego, a nie stoczniowego, bo przemysł okrętowy to stocznie plus około dwa tysiące zakładów kooperujących, np. Huta Częstochowa, Zakłady Cegielskiego i wiele, wiele innych.

Wyjaśnijmy; posiadaliśmy trzy duże stocznie produkcyjne: Stocznię Gdynia, Stocznię Gdańską (kolebkę Solidarności ) i Stocznię Szczecińską. Do tego dodajmy stocznie remontowe: stocznię im. J. Piłsudskiego w Gdańsku, stocznię Nauta i Marynarki Wojennej w Gdyni, stocznię remontową w Szczecinie i Świnoujściu.

Stocznie te były należycie wyposażone, posiadały najwyższej klasy kadrę zarówno inżynieryjną, jak i wysoko kwalifikowanych robotników. Do tego świetne zaplecze naukowo-badawcze na Politechnice Gdańskiej. Koniecznie trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że żaden ze statków zbudowanych w polskich stoczniach NIE ZATONAŁ!!!

Nie było więc żadną tajemnicą, że od początku tzw. transformacji wielcy zajmujący się przemysłem okrętowym na świecie mieli zdecydowany apetyt na wchłoniecie tego tak dobrego kąska , jakim był Polski Przemysł Okrętowy.

Pierwszym szokującym krokiem tzw. transformatorów było wykazanie na papierze, że cały Polski Przemysł Okrętowy to kupa nic niewartego złomu i do tego z olbrzymim zadłużeniem. To oczywiście było nieprawda. Specjaliści natomiast wiedzieli, że po tzw. transformacji ustrojowej przemysł okrętowy może stać się szansą na podniesienie gospodarki polskiej - może być nawet lokomotywą , która pociągnie całą naszą gospodarkę. Po wykazaniu przez uzdrowicieli , że stocznię można przejąć za grosze od samego początku chętnych na przejęcie tego kąska było wielu. Pierwszym zwiastunem było pojawienie się olbrzymiego koncernu Kvaernera , czyli kooperacji niemiecko-brytyjsko-norweskiej , który w najprostszy sposób chciał wejść w

posiadanie największej i najbardziej nowoczesnej Stoczni Gdyńskiej: nie kupić, a przejąć. W tym momencie powstała grupa specjalistów, w której ja też się znalazłem, na czele z twórcą przemysłu okrętowego prof. Jerzym W. Doerfferem.

 

Jak to się stało, że nawiązali Państwo kontakt z Radiem Maryja?

 

- Zaczęliśmy alarmować na wszystkie możliwe strony. Nie mając dostępu do żadnej telewizji, radia, mogliśmy tylko pisać. W pewnym momencie od kolegi dowiedziałem się, że w Gdyni będzie transmisja Radia Maryja dotycząca gospodarki morskiej. Zostałem zaproszony do tej audycji i mogłem swobodnie na antenie

Radia porozmawiać ze słuchaczami. Przedstawiłem zagrożenia stojące przed naszym przemysłem okrętowym, ale i szanse, jakie wciąż stały przed nami, gdybyśmy zachowali we własnych rękach produkcje statków.

Audycja wywołała żywą reakcję. Zaczęli odżywać się specjaliści.

 

I co było dalej?

 

- Po pewnym czasie zostałem wraz z przyjaciółmi ponownie zaproszony na audycję do Radia Maryja, tym razem do Torunia. W Rozmowach Niedokończonych, które trwały od godz. 21.30 do godz. 4 rano, przedstawiliśmy fakty i perspektywy dla przemysłu okrętowego. Rozdzwoniły się telefony. Słuchacze bardzo żywo zareagowali na nasze wystąpienie. Widać było, że los Stoczni Gdańskiej, kolebki Solidarności i całego przemysłu okrętowego, jest im bardzo bliski. Wiele osób prosiło: Kochani, zróbcie coś, przecież tak dalej być nie może . Audycja skończyła się, a my zaczęliśmy się zastanawiać, co możemy zrobić. Pisać? Ale nikt nie był tym zainteresowany.

 

Czyli inicjatywa musiała wyjść od ludzi?

 

- Ponieważ słuchacze prosili, żeby Radio Maryja podjęło ponownie temat Stoczni Gdańskiej, ojcowie kolejny  raz zaprosili nas do udziału w Rozmowach Niedokończonych. Pojawiliśmy się w dość dużym zespole, był wtedy z nami opiekun duchowy ks. bp Edward Frankowski. Ta audycja miała już inny wydźwięk. Wśród głosów słuchaczy dominowały telefony, zarówno z kraju, jak i z zagranicy, żebyśmy nie pozwolili zmarnować wielkiego potencjału stoczni. Był m.in. telefon ze Stanów Zjednoczonych, od osoby związanej z przemysłem okrętowym. Padła wtedy propozycja: Zawiążcie jakiś komitet . Takich głosów pojawiało się coraz więcej.

Nie bardzo wiedzieliśmy, jak to zrobić. Trochę się obawialiśmy, ale skoro powiedziało się już a , trzeba powiedzieć b .

 

Jakie więc działania podjął Komitet?

 

- Wiadomo było, że są potrzebne trzy instrumenty: pieniądze, żeby wykupić Stocznię Gdańską, po drugie - management, czyli stworzenie zespołu, który tym dobrze pokieruje, i po trzecie - zamówienia na produkcję statków. I znów dzięki Radiu Maryja mogłem o tym powiedzieć na antenie. I wówczas natychmiast odezwało się Stowarzyszenie International Korab - stowarzyszenie absolwentów Politechniki Gdańskiej z Wydziału Budowy Okrętów, którzy z różnych względów wyjechali za granicę i zajmują kierownicze stanowiska w

przemyśle okrętowym. Wówczas taką osobą był m.in. jeden z dyrektorów Coast Guard w Stanach Zjednoczonych. Odezwał się na antenie i powiedział: Proponuje wam budowę kadłubów . To już był jakiś początek. Następnie odezwał się pan Kupras z Rotterdamu, który posiada duże biuro konstrukcyjne budowy okrętów i powiedział, że pomoże nam zbudować management. Obiecał nam również przygotować biznes plan.

 

A jak Komitet rozwiązał sprawę pozyskania pieniędzy na zakup stoczni?

 

- Długo nad tym myśleliśmy. Od słuchaczy wyszła inicjatywa, że chcą zbierać pieniądze na wykupienie stoczni. Ta presja była coraz silniejsza. Ale my nie mieliśmy żadnego konta, nie mogliśmy więc nic zrobić. Ludzie prosili więc ojca Tadeusza Rydzyka, żeby uruchomił jakieś subkonto, na które można by zbierać pieniądze. Ojciec Dyrektor bardzo się tego bał i długo nie chciał się zgodzić. Ale sprawa nabrzmiewała, a - było nie było - chodziło o Stocznię Gdańską i nie tylko. W końcu, po pół roku ojciec Tadeusz Rydzyk powiedział: Dobrze, zrobimy subkonto i będziemy zbierać pieniądze . Wtedy zawiązał się Społeczny Komitet

Ratowania Stoczni Gdańskiej i Przemysłu Okrętowego. W jego skład weszli z jednej strony fachowcy, a z drugiej takie autorytety, jak np. o. prof. Mieczysław Krapiec, ks. bp Edward Frankowski.

 

Wtedy można było odwołać się do hojności Polaków.

 

- Postanowiliśmy jednogłośnie, że będziemy zbierać środki tylko i wyłącznie na wykup Stoczni Gdańskiej, a nie na żadną doraźną pomoc dla ludzi. Postanowiliśmy też, że nie będziemy zbierać pieniędzy do żadnych puszek, ani drukować cegiełek. Tylko wpłaty imienne, z nazwiskiem, adresem, za pokwitowaniem pocztowym. Polacy powierzali nam przecież swoje pieniądze, musieliśmy być pewni, ze tutaj się nic nie stanie. Były oczywiście na początku kłopoty, bo ludzie chcieli dawać nam pieniądze do ręki , a my mówiliśmy: Nie .

 

W takim razie skąd wzięły się te absurdalne zarzuty, że Radio Maryja zbierało pieniądze na stocznię i nie rozliczyło się z nich?

 

- W tym samym czasie, co nas bardzo zaskoczyło, Solidarność powołała Stowarzyszenie Solidarni ze Stocznią Gdańską, które zaczęło zbierać pieniądze i rozprowadzać m.in. cegiełki na pomoc dla stoczniowców. Akcja była dość silnie nagłośniona. Wywołało to duże zamieszanie. Do dziś niektórzy zarzucają nam, że wykupili cegiełki i co z tego. A to przecież nie były nasze cegiełki, tylko społecznego komitetu Solidarności , my zbieraliśmy pieniądze za pokwitowaniem. Bardzo mnie dziwi, że nasi przyjaciele z Solidarności dziś

mówią, że z tych pieniędzy nikt nie dostał żadnej pomocy.

 

Jak mogli dostać?

To przecież Solidarność zbierała na pomoc dla stoczniowców, a nie my. Działał więc Komitet, ludzie, którym nie był obojętny los stoczni, przekazywali pieniądze, czyli wszystko rokowało pomyślny finał.

 

- Kiedy zebraliśmy już pewne pieniądze, opracowaliśmy bardzo dokładny biznes plan. Mieliśmy przygotowany przez naszych przyjaciół specjalistów management, czyli grupę ludzi, która będzie zarządzała stocznią, oraz gotowe propozycje zakupów. Mieliśmy w zasadzie wszystkie narzędzia potrzebne do ponownego wykupu Stoczni Gdańskiej. I wtedy zaczęły się dziać dziwne, niezrozumiałe rzeczy.

 

Ktoś nie chciał dopuścić, by stocznia pozostała w polskich rękach?

 

- Już wcześniej miałem dokładne informacje, co czeka stocznię. Stało się tak, jakby ktoś zaplanował zniszczenie polskiego przemysłu okrętowego. Przypominam, że w tym czasie rządził AWS. Spotykaliśmy się z najwyższymi osobami w rządzie, również z panem Krzaklewskim. Obiecywał, że Stocznia Gdańska nie zostanie sprzedana... Nagle pojawił się pan Szlanta i firma EVIP Progress, która wzięła się nie wiadomo skąd i nic nie miała. Zdecydowano jednak, że kupi stocznię. Ze wszystkich stron szły protesty, wiele organizacji

alarmowało, że to koniec kolebki Solidarności . Nic to nie dało. Nie rozumiem, dlaczego mając możliwości uruchomienia stoczni oraz społeczne pieniądze, zrobili wręcz odwrotnie. Dziś prowadzone są postępowania prokuratorskie w stosunku do panów Szlanty i syndyka Wiercińskiego. Sprzedaż Stoczni Gdańskiej to wciąż niezrozumiała sprawa, ale wierze, że kiedyś zostanie wyjaśniona.

 

W rękach Komitetu pozostały środki przekazane przez ofiarodawców. Co się z nimi stało?

 

- Kiedy stocznia została sprzedana, a olbrzymi majątek przejęty przez grupę ludzi, stanęliśmy przed problemem, co zrobić ze społecznymi pieniędzmi. Po naradzie Komitet zadecydował, że ponieważ wszystkie wpłaty zostały zarejestrowane, więc pieniądze oddamy ludziom, którzy o to poproszą. Zwróciliśmy się do ojca Tadeusza Rydzyka, żeby nam to umożliwił. Przez kilka miesięcy ogłaszaliśmy na antenie Radia Maryja, że bardzo prosimy wszystkie osoby, które życzą sobie zwrotu swoich pieniędzy, o powiadomienie nas o tym, a

wtedy odeślemy całą sumę. A kto chciał przekazać pieniądze na inny cel, też mógł to uczynić. W ten sposób część pieniędzy została zwrócona, a część przeznaczona na inne cele.

 

Niektóre osoby przekazały tez swoje świadectwa udziałowe.

 

- Owszem, ale wszystko było rejestrowane, nie przyjmowaliśmy ani jednej złotówki bezimiennie. A były wypadki, że przychodzili ludzie i dawali nam pieniądze. Nikt nic nie wziął. Od tamtej pory minęło już siedem lat. Tymczasem raz po raz kręgi niechętne Radiu Maryja usiłują przypisać działalność  Komitetu rozgłośni Ojców Redemptorystów.

- To nie było związane z Radiem Maryja. To trzeba bardzo wyraźnie powiedzieć. Chcieliśmy ratować Stocznię i polski przemysł okrętowy, ale nie można było tego robić, nie nagłaśniając sprawy. Poza Radiem Maryja nikt nie chciał nas słuchać. Była nałożona jakby opaska na usta, aby nic na ten temat nie mówić. Byliśmy bardzo wdzięczni Ojcu Dyrektorowi, że umożliwił nam przedstawienie sprawy ratowania stoczni, że stworzył nam możliwości, że mogliśmy się  zorganizować. Tym bardziej dziwią nas ataki ludzi, którzy dokładnie widzieli, jak było. Dziś mają czelność publicznie pytać: gdzie są te pieniądze. A najciekawsze, że są to ludzie, którzy nie dali ani jednej złotówki  lub ich adwokaci. Odpowiadam więc Wam po raz kolejny:

Zajmijcie się swoimi sprawami. Nie dopuściliście, żeby polski przemysł okrętowy pozostał w naszych rękach, zepsuliście wszystko, to teraz dajcie nam i Radiu Maryja spokój.

 

Panie Kapitanie, czy w nowej sytuacji widzi Pan perspektywy dla dobrej polityki morskiej?

 

- Sadze, że jest jeszcze nadzieja na odtworzenie potęgi polskiego przemysłu okrętowego. Mam niezłomną nadzieję, że rząd pod przewodnictwem premiera Kazimierza Marcinkiewicza doceni te szanse i da zielone światło, czego serdecznie Panu Premierowi i nam wszystkim życzę. Dziękuję za rozmowę. Małgorzata Rutkowska

 

Fragment Aktualnosci dnia z 18.02.2006

Zgłoś jeśli naruszono regulamin