Kraszewski J I-Dzieje Polski 18 - Strzemienczyk.txt

(640 KB) Pobierz
 Józef Ignacy Kraszewski - Strzemienczyk.
 Czasy Władysława Warneńczyka.
 Cykl Powieci Historycznych Obejmujšcych Dzieje Polski.
 Redaguje Komitet Pod Przewodnictwem Profesora Doktora Juliana Krzyżanowskiego.
 Częć XVIII.
 Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1971.
 Skanował, Opracował i Błędy Poprawił Roman Walisiak.
 Komitet Redakcyjny: Profesor Doktor Wincenty Danek - Rektor WSP w Krakowie, Profesor Doktor Jan Zygmunt Jakubowski - Profesor UW, Profesor Doktor Julian Krzyżanowski - Profesor UW, Członek PAN.
 Przygotował Do Druku, Posłowiem i Przypisami Opatrzył Jacek Kajtoch.
 Ryciny Wybrała i Objaniła Jolanta Wyleżynska.
 Drezno, 20 wrzenia 1882.
 Panu Władysławowi Bełzie w dowód szacunku i przyjani przesyła autor.
 Tom pierwszy.
 Rozdział 1.
 Kto by był wiosennego jednego wieczora 1412 roku spotkał się z panem Cedrem Strzemieńczykiem i zajrzał mu we krwiš nabiegłe oczy, przypatrzył się pofałdowanemu jego czołu, zaciętym ustom i rękom silnym w kułaki, jakby do boju pociskanym, uwierzyłby łacno temu staremu podaniu, które głosiło, że rodu tego ludzie, Strzemieńczycy, głównymi byli i najokrutniejszymi przy zabójstwie więtego Stanisława popędliwego króla pomocnikami.
 Temu przypisywano, że ród Strzemieńczyków, od owego dnia krwawej pamięci, upadł, zubożał i do pierwszej wietnoci podwignšć się już nie mógł.
 Cedro Strzemieńczyk, choć z dobrego szlacheckiego wiódł się gniazda, choć pradziad jego jeszcze znaczne majętnoci dzierżył w Krakowskiem, zubożał był zupełnie, nie miał nic nad mizerny chłapeć ziemi pod Sanokiem, z którego wyżyć jemu ze dwojgiem dzieci byłoby trudno, gdyby go łaska królewska nie posiłkowała.
 Pamiętni dawnych z tym domem zwišzków, Różyce i Sreniawici polecili go królowi Jagielle, przy którego on dworze się wysługiwał, pełnišc różne obowišzki.
 Ale teraz, choć się zawsze na regestrze dworu pańskiego liczył i pobierał jurgielt jaki, do niczego już zdolnym nie był.
 Wiek, zgryzoty, przecierpiane niewczasy, choroba i sam charakter zgryliwy, który cišgle mu krew burzył, do ostatka, niegdy olbrzymiš, siłę wyczerpały.
 Nie miał Cedro nad lat szećdziesišt, co naówczas człowieka starym nie czyniło, bo ludzie, zahartowani od młodu, trzymali się długo krzepkimi, lecz patrzšc nań można mu było dać dziesištkiem więcej, tak podupadł, szczególniej na nogi.
 Ogromny wzrost i tuszę dwigać mu już było ciężko i one go słabszym czyniły.
 Na nogach ledwie się trzymał, dyszał ciężko, gdy się trochę przeszedł lub rozgrzał rozmowš, w piersi mu chrzęszczało, a lada drobnostka wprawiała go w chorobliwy gniew i zapamiętanie.
 Nieraz latem brzęczenie muchy do wciekłoci go niecierpliwiło.
 Był Cedro Strzemieńczyk wdowcem od lat dziesištka, a po żonie, wištobliwej niewiecie, synaczków mu dwóch zostało.
 Przy ubóstwie wielkim i siłach ubywajšcych, troska o nich dniem i nocš pokoju mu nie dawała; a choć dziećmi się gryć nie miał powodu zbytecznie, stękał, że ani im ma co zostawić, ni ich komu powierzyć, ani się spodziewać może sam wychować i w wiat pucić.
 Czuł on, że sam coraz mniej mógł nawet na chleb powszedni zarobić, nadzieję więc całš widział w chłopcach.
 Mšż rycerskiego rzemiosła, niegdy łowczy i stanowniczy króla, nie rozumiał dla dzieci innej przyszłoci, tylko służbę na koniu z kordem u pasa.
 Młodszy syn, ulubieniec ojca, którego Zbilutem wołano, do stanu rycerskiego okazywał powołanie, jakiego ojciec sobie życzył; lecz był też, jak przyszły wojak, niepomiernie zuchwały, drapieżny, a co gorzej, przebiegły, płaszczšcy się, kłamca zręczny i pochlebnik.
 Ojciec mu wiele przebaczał i widzšc w nim wszystko najlepsze, po nim sobie najwięcej rokował.
 Starszego Grzesia cierpieć nie mógł, bo mu się krnšbrnym i upartym wydawał.
 Ten się ojcu nie wykłamywał nigdy, karę znosił cierpliwie, ale się do myli jego nałamać nie dawał.
 Włanie dnia tego Cedro go zbił na kwane jabłko, a chłopak, choć się krwiš oblał, nie pisnšł nawet i poprawy nie przyobiecał.
 Ojciec krzyczał, że z nim na gałš potrzeba, bo innej rady nie ma.
 Trudno się było domyleć, o co mu chodziło.
 Oto Grze ów, starszy, mimo zakazu całe dnie, gdy się tylko wymknšć zdołał, trawił w szkole z klechami, takš miał do nauki ochotę.
 Cedro za dla rycerskiego człowieka bakałarstwo znajdował niepotrzebnym.
 piewywał też licznym głosem w kociele Grze, co, jako babskš rzecz, ojciec potępiał.
 - Klechy w rodzinie mieć nie chcę i nie potrzebuję - powtarzał cišgle stary.
 Grze teraz dwunastoletni, Zbilut o dwie lecie młodszy, przykazanym mieli od rana dzirytem rzucać, z łuku strzelać, w szable się cinać i na koniach starych, które umylnie Cedro trzymał na to, toczyć i wprawiać się do silnego siedzenia.
 Zresztš wolno im było jakie chcieli harce wyprawiać, byle nie lęczeć nad abecadłem i tablicš.
 Jakby na przekorę rodzicowi, starszy poznawszy się z bakałarzem przy farze, który go polubił, cišgle zbiegał do niego, potajemnie się uczył chciwie pisma, piewu i co tylko szkoła dać mogła, przesiadywał w niej, a choć ojciec go za to srodze ciemiężył, nauki tej, do której się palił, z głowy mu wybić nie było można.
 Cedra to czasem we wciekłe gniewy wprawiało, naprzód, że nieposłuszeństwa w dziecku cierpieć nie mógł, po wtóre, że naukš jako rycerzowi niepotrzebnš się brzydził, a klechów niš się parajšcych nie znosił.
 Było to może we krwi.
 Pobożnym po swojemu był, ale duchowieństwa więcej się lękał, niż je szanował.
 Dwaj bracia, dosyć do siebie z twarzy podobni, oba piękni bardzo, jak malowani, bo to wzięli po matce, charakterami się od siebie różnili wielce.
 Nie kochali się też bardzo, choć Grze młodszemu krzywdy nie czynił.
 Ulubieniec ojca rozpieszczony, młodszy starszemu wszystkiego zazdrocił, podglšdał go, szpiegował, ojcu donosił, gdy co pochwycił, lizał mu się i przypochlebiał nikczemnie.
 Zbroił-li co i na karę zasłużył, umiał się zręcznie wykłamać i wyprzysišc, na brata winę złożyć, a rodzicowi do nóg pać i płacz a skruchę udawać, choć się potem wymiewał z jego łatwowiernoci.
 W młodym wieku wniwecz już był popsuty.
 Uchwycić co potajemnie, złasować, psotę krwawš wyrzšdzić, słabego zgnieć, zwierzę męczyć, było dlań najmilszym.
 Gdy swawolić nie mógł, do góry brzuchem leżeć objadłszy się i próżnować gotów był dnie całe.
 Ojcu się przypochlebiajšc, z tyłu mu język pokazywał i szydził sobie z jego niedołężnoci.
 Tak samo postępował z bratem i ze wszystkimi.
 Na zuchwalstwie mu nie zbywało, a męstwa prawdziwego nie miał i stanšć do walki z mocniejszym się nie ważył.
 Gdy go rówienicy na rękę wyzywali, uciekał.
 Słowem, wszystko w nim rokowało niepoprawnego łotra i rozpustnika.
 Grze miał tęż samš krew goršcš, ale charakter szlachetny, moc duszy nad wiek swój, wytrwałoć i statek nadzwyczajny.
 Zdolnoci też, na których bratu zupełnie zbywało, okazywał zdumiewajšce.
 Bakałarz od fary, który w szkole tamtejszej uczył, mawiał często, że Grze, zdawało się, jakby sobie przypominał tylko to, czego nauczano go, tak mu wszystko łacno przychodziło.
 Dziwniejsza rzecz, byle najmniejszš skazówkę miał, sam już dalej szedł tš drogš, jakš mu ukazano, nauczyciela w zdumienie wprawiajšc.
 Piękny, zręczny, silny, dobrze zbudowany, z oczyma dużymi, ciemnymi, w których już niedziecięcy rozum gorzał, Grze rwał się tak do nauki, jak Zbilut się niš brzydził.
 W poczštkach nie był ojciec temu przeciwnym, aby synowie się czytać nauczyli, ale klechów z nich robić nie mylał i ta Grzesia namiętnoć uczenia się coraz więcej, coraz innych rzeczy, okrutny gniew w nim obudzała.
 piewanie i brzškanie na cytrze karał smaganiem nielitociwym.
 Zakazał mu przestšpić póniej próg szkoły, bakałarzowi zagroził, jeliby go miał przyjmować, siekł nieposłusznego, ale wszystko to nie pomagało.
 Grze, gdy się nie mógł przekrać ku farze, pisał po cianach i piasku.
 Zbilut ojcu o tym donosił.
 Cedro bił, a chłopak wracał do swego i poprawy nawet nie przyrzekajšc, milczał.
 Cišgła więc walka była pomiędzy krnšbrnym Grzesiem a gniewliwym rodzicem.
 Dnia tego włanie stary Cedro miał znowu takš z synem przeprawę.
 Oskarżył go Zbilut zdrajca, że na strych wlazłszy, potajemnie tam co pisał, dostawszy nie wiedzieć skšd kawał papieru czy skóry.
 Pochwycono go na uczynku, z kartš jeszcze mokrš, ojciec obił go znowu, a teraz zburzony cały po izbie w dworku swoim się przechadzał, z gniewu jeszcze nie mogšc ochłonšć.
 Nie majšc się przed kim skarżyć, mruczał i klšł po cichu.
 Sponiewierany chłopak, z potarganš czuprynš, oprócz rózeg napytawszy sińców, siedział za węgłem dworku, podparty na ręku i dumał.
 Boleć mu łzy z oczów wycisnęła, ale na pięknej, smutnej jego twarzyczce więcej było zadumy niż gniewu.
 Dwunastoletnie chłopię rozmylało.
 Zza drugiego węgła niepoczciwy Zbilut wyglšdał, podpatrywał, aby co donieć ojcu na brata.
 Nie mógł jednak dojrzeć w nim tej złoci, jakš by on sam uczuł, gdyby go podobna kara spotkała.
 Grze biedny wzdychał i dumał.
 Widać było, że ojcowskš władzę, nawet gdy niesprawiedliwie karciła, uznawał i poddawał się jej z pokorš, szukajšc tylko rodków, aby pogodzić wolę ojca z tym, czego własna jego dusza pragnęła.
 Dawszy się bratu wywzdychać, Zbilut, który zarówno ojca, jak jego okłamywał i udawał, że się nad losem Grzesia lituje, zbliżył się powoli do niego.
 Twarz, na pół dziecięca, niezręcznie przybrać usiłowała wyraz serdecznoci i współczucia, poza którym kryło się szyderstwo.
 - A, a - szepnšł po cichu - mój Boże, jaki ten ojciec okrutny i niemiłosierny!
 To cię skatował!
 Grze popatrzył nań i nic nie odpowiedział.
 Zbilut stanšł przed nim, bacznie w niego wlepiajšc oczy.
 Chciał wyzwać na słowo, które by ojcu powtórzył.
 Starszy milczał.
 - Po co bo tobie ta szkoła i głupie pisanie!
 -dodał.
 Ramionami poruszył tylko Grze.
 Domylał się i odgadywał brata, nie chcšc się z nim w...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin