S. Żeromski - Ludzie bezdomni (streszczenie szczegółowe, plan, symbolika, itp.).pdf

(187 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Po wyjściu z muzeum Judym pożegnał się z paniami i oddalił się. Jadąc
omnibusem w stronę Vincennes rozmyślał o zdarzeniu, które uznał za
wyjątkowo szczęśliwe. Po raz pierwszy zbliżył się do dam z towarzystwa,
o których marzył będąc studentem. Nazajutrz obudził się wcześniej niż
zazwyczaj, około dziesiątej ruszył pieszo w stronę stacji. Z niepokojem
oczekiwał przybycia nowych znajomych. Powróciły wspomnienia domu
rodzinnego, brudnej kamienicy, w której mieszkał z rodzicami. W tej
chwili o rodzinie i jej życiu myślał jak o czymś zupełnie obcym i
odległym. Panie, które poznał poprzedniego dnia, stały się dla niego kimś
bliskim i żałował, że nie nadchodzą. Postanowił jechać do Wersalu,
ukłonić się im z daleka i wyminąć. Sądził, że nie przyszły na umówione
spotkanie ze względu na jego pochodzenie.
Nieoczekiwanie usłyszał głos Wandy, odwrócił się zaskoczony,
dostrzegając starszą damę, panny Orszeńskie i Podborską. Wesoło
rozmawiając, wsiedli do tramwaju. Zapytał pannę Natalię, co spodobało
się jej w Paryżu. Dziewczyna z uśmiechem odparła, że podoba się jej
wszystko, co sprawia przyjemność. Wanda odpowiedziała podobnie jak
siostra i uprzedzając pytanie Tomasza, wyjaśniła, że Joasi podobały się
posągi. Drwiła z lekarza, że do tej pory nie widział jeszcze „Rybaka”,
choć jest znawcą i paryżaninem. Mężczyzna odpowiedział, że jest jedynie
pospolitym chirurgiem. Po chwili przypomniał sobie, że przed rokiem
widział wspomniany obraz i wrażenie, jakie wywierał na oglądających.
Pamiętał piękne damy, płaczące ze wzruszenia i westchnienia tłumu.
Nagle zaczął padać deszcz i Judym zasłonił panie swoją osobą.
Stefan Żeromski – Ludzie bezdomni -
streszczenie szczegółowe
Tom I
Wenus z Milo
Tego dnia Tomasz Judym wracał przez Pola Elizejskie z Lasku
Bulońskiego, dokąd zawsze jeździł koleją obwodową. Dzień był upalny,
powietrze przesycone zapachem akacji. Zbliżała się pora spacerów i Pola
zaczęły zapełniać się nadjeżdżającymi karetami. Judym usiadł na ławce
pod kasztanowcem, zajmując miejsce tuż obok niani z dwojgiem dzieci.
Odpoczywając, obserwował wykwintnie ubranych ludzi, spacerujących
po chodnikach. Po jakimś czasie wolnym krokiem ruszył na plac Zgody.
Wreszcie udał się w głąb ogrodu des Tuileries i skierował się w stronę
kościoła Saint-Germain-l’Auxerrois. Przez cały czas rozmyślał o swym
kawalerskim mieszkaniu na Boulevard Voltaire, które zajmował od roku i
które odstręczało go pustką ścian i banalnością sprzętów. Nie chciało mu
się pracować ani iść do kliniki.
Zatrzymał się przy Luwrze i spoglądając na mętne wody Sekwany,
postanowił zwiedzić pałac. Po chwili dotarł do głównego wejścia i zaczął
przechadzać się po chłodnych salach pierwszego piętra. Zadowolony z
odpoczynku od wrzawy ulicy paryskiej i upału, siadł na ławce przy
pomniku Wenus z wyspy Melos. Wcześniej widział posąg, lecz nie
zwracał na niego uwagi. Teraz, wyraźnie odprężony panującym chłodem,
zaczął wpatrywać się w oblicze marmurowej piękności. Dopiero po
jakimś czasie uświadomił sobie, że ma przed sobą wizerunek Afrodyty i
mimo woli w pamięci odżyła legenda o powstaniu kobiety z piany
morskiej. Zamyślony, nie zwrócił uwagi na osoby, które przechodziły
obok.
Tramwaj zajechał na plac przed pałacem wersalskim. Tomasz zaczął
torować swym towarzyszkom drogę wśród tłumu zwiedzających w
pewnym momencie panna Natalia przytuliła się do niego. Popatrzył na
nią rozmarzony i wtedy śmiało spojrzała mu prosto w oczy. Deszcz z
wolna przestał padać, Judym podał ramię babci Niewadzkiej i ruszyli do
Wersalu. Po jakimś czasie oprowadzał panie znużony, gdyż już wcześniej
zwiedzał pałac. Judym śledził wzrokiem piękną pannę Podborska, która
starała się ukryć doznawane wrażenia. W drodze powrotnej zatrzymali się
w Saint-Cloud. Zachwycone panie patrzyły na panoramę Paryża. Młody
chirurg z uwagą przyglądał się Joannie, zastanawiając się, kogo mu
przypomina. Na dworcu Saint-Lazare rozstał się z damami. Niewadzka
powiadomiła go, że następnego dnia wyjeżdżają do Trouville, a stamtąd
do Anglii. Pożegnał je ostentacyjnie i trochę już zmęczony wrócił do
swojego mieszkania.
Od tych wydarzeń minął rok. Jednego z ostatnich dni czerwca Tomasz
Judym obudził się w Warszawie. Dochodziła dziesiąta rano i przez
otwarte okno usłyszał hałas, dobiegający z ulicy Widok. Wyjrzał na
dziedziniec, obserwując stróża, który coś tłumaczył damie w czarnej
mantylce. Czuł się młody i silny, choć zmęczony po podróży z Paryża..
Wsiadający do pociągu ludzie niczym nie różnili się od Francuzów, co
napawało lekarza optymizmem. Po długim śnie z radością witał widok
Warszawy. Natychmiast pomyślał o krewnych. Odczuł konieczność
odwiedzenia ich, by ujrzeć znajome twarze
Wyszedł z hotelu i ruszył wraz z tłumem. Po jakimś czasie znalazł się na
ulicy Ciepłej. Tu i ówdzie chodzili roznosiciele wody sodowej. Jedna z
roznosicielek, odarta niemal do naga, stała pod murem. Na trotuarze
siedziała stara, schorowana Żydówka, sprzedająca gotowany bób, groch,
fasolę i ziarna dyni. Z prawej i lewej strony mieściły się sklepiki. Dalej
widać było otwarte okna pracowni. Zewsząd wyglądały twarze ludzkie –
chore, chude, zobojętniałe na swój los, pokryte plamami. Judym szedł
szybko, mrucząc coś do siebie. Z dala dostrzegł bramę kamienicy, w
której niegdyś mieszkał i zbliżył się do niej z uczuciem „fałszywego
wstydu”. Pomyślał, że będzie musiał witać się z ludźmi niższego stanu,
wszedł i skierował kroki do oficyny.
Ocknął
się
dopiero
wówczas,
kiedy
usłyszał
kilka
zdań
wypowiedzianych
po
polsku.
Zdziwiony,
ujrzał
cztery
osoby
„pozaparyskie”.
Na przedzie szły dwie młode panienki, z których starsza miała około
siedemnastu lat. Za nimi podążała powoli starsza kobieta, z siwymi
włosami i nadal piękną twarzą. Obok niej szła panna
dwudziestokilkuletnia, prześliczna i smukła. Wszystkie stanęły przed
posągiem i podziwiały go w milczeniu. Starsza pani odczuła zmęczenie i
usiadła na ławeczkę. Judym wstał i odszedł na bok, zwracając na siebie
uwagę panien. Jedynie starsza, pochłonięta przeglądaniem informatora,
nie zauważyła mężczyzny. Judym z zainteresowaniem wpatrywał się w
jej twarz i nieznacznie śledził jej ruchy. W pewnej chwili zauważył, że i
ona przygląda mu się spod lekko opuszczonych powiek. Tymczasem
najstarsza z panien zbliżyła się do posągu i zaczęła wpatrywać się w
wizerunek bogini z zaciekawieniem. Judym skupił uwagę na niej i
stwierdził, że dziewczyna stara się zapamiętać rysy Wenus.
Starsza dama wspomniała, że wcześniej widziała inną rzeźbę z marmuru,
przedstawiającą scenę mitologiczną, lecz nie wiedziała, czy może
pokazać ją swoim podopiecznym. Jedna z panien uśmiechem stwierdziła,
że są w Paryżu i należy „umoczyć wargi w pucharze rozpusty”. Młodsza
z panienek, Wanda, uznała, że tracą czas na zwiedzanie, zamiast
spacerować po ulicach. Judym, przysłuchujący się rozmowie, poczuł się
jak intruz. Miał ochotę przyłączyć się do dialogu, lecz stał bezradnie. W
pewnej chwili, słysząc, że panie mają zamiar iść obejrzeć „Amora i
Psyche”, zaproponował, że może wskazać im najbliższą drogę
Dostrzegając niezadowolenie starszej damy, przeprosił za swój nietakt,
wyjaśniając, że w Paryżu bardzo rzadko ma okazję słyszeć polską mowę.
Dodał, że od piętnastu miesięcy przebywa w mieście, pracując w
klinikach w dziedzinie chirurgii. Dama przedstawiła się jako Niewadzka,
młodsze panienki nazywały się Orszeńskie, a piękna brunetka – Joanna
Podborska. Po chwili spytała, czy Judym zna kogoś o tym nazwisku z
Wołynia, lecz mężczyzna wyjaśnił, że pochodzi z Warszawy, gdzie
studiował medycynę. Jego ojciec był szewcem i miał warsztat przy ulicy
Ciepłej. Wanda była zaskoczona, w jaki sposób syn szewca został
lekarzem. Starsza dama podziwiała odwagę Judyma, który otwarcie
wyjawił swoje pochodzenie. Judym uśmiechnął się ironicznie i zapytał
Joannę, jakie wrażenie zrobił na niej posąg Wenus. Dziewczyna
zarumieniła się, zawstydzona, a panna Natalia odparła, że bogini jest
prześliczna.
Stanął przed drzwiami, prowadzącymi na poddasze i zapukał. Nikt mu
jednak nie odpowiedział, a z drzwi sąsiednich wychyliła się
trzynastoletnia dziewczynka, wyjaśniając, że przed chwilą widziała
ciotkę i ktoś musi być w domu. W tej samej chwili ktoś zaczął krzyczeć i
przeklinać. Dziecko odparło, że to babka, wariatka. Judym z
zaciekawieniem zajrzał do środka i w kącie dostrzegł kobietę,
przywiązaną do haka. Instynktownie wycofał się i zaczął wypytywać
dziewczynkę, czemu nie oddadzą babki do szpitala. Odrzekła, że nie ma
miejsc, a poza tym nie mają pieniędzy, by płacić za jej pobyt.
Judym uciekł po schodach. Na dziedzińcu ujrzał gromadę dzieci i ciotkę
Pelagię, od lat mieszkającą u brata Tomasza, Wiktora. Odczuwał odrazę i
politowanie. Ciotka cmoknęła go we włosy, pytając, kiedy przyjechał.
Wyjaśnił, że wrócił poprzedniego dnia i zaczął dopytywać o Wiktora.
Usłyszał, że brat pracuje w fabryce, a w wolnych chwilach czyta książki.
Ciotka poinformowała go, że Wiktor rzadko bywa w domu i czasami
znika na kilka dni. Tomasz obiecał, że wróci wieczorem, lecz w końcu
zapytał o adres fabryki, w której pracowała bratowa. Szybko oddalił się z
tego miejsca i ruszył w stronę przedmieścia, do fabryki cygar.
Po chwili Judym został wprowadzony przez stróża do ogromnej sali, w
której siedziało około stu kobiet, pochylając się nad stołami. W jednej z
izb Tomasz dostrzegł bratową, sklejającą papierowe etykiety. Kiedy
zauważyła go, po jej twarzy spłynęły dwie łzy. Mężczyzna podszedł do
Po jakimś czasie znaleźli się w Sali, gdzie stała rzeźba „Amor i Psyche”,
w milczeniu podziwiali posągi. Judym ze smutkiem stwierdził, że jego
rola została już wypełniona i nie może dłużej towarzyszyć damom.
Nieoczekiwanie dla niego pani Niewadzka zapytała o najwygodniejszy
transport do Wersalu. Wyjaśnił, że mogą jechać tramwajem.
Zaproponował, że sprawdzi połączenie i szybko odszedł. Kiedy wrócił z
informacjami, panna Wanda oznajmiła, że jedzie z nimi. Niewadzka
przeprosiła za zachowanie wnuczki, lecz Judym powiedział, że z
ogromną przyjemnością będzie im towarzyszył. Poczuł sympatię do
młodszej Orszeńskiej, choć ponownie pomyślał, że wtargnął do
towarzystwa poznanych pań. Rozumiał doskonale swoją niższą pozycjęć
społeczną.
1
837666713.021.png 837666713.022.png 837666713.023.png 837666713.024.png 837666713.001.png 837666713.002.png 837666713.003.png 837666713.004.png 837666713.005.png 837666713.006.png 837666713.007.png 837666713.008.png
niej i powiedział, że będzie na nią czekał na dziedzińcu fabrycznym o
dwunastej. W południe Judymowa zbiegła ze schodów i z radością
powitała lekarza. Potem ruszyła szybko w stronę domu, przy kamienicy
zapytał ją o brata. Odpowiedziała, że Wiktor jada obiady u Wajsów. Brat
nie zjawił się, więc Judym pożegnał się, obiecując, że przyjdzie
wieczorem. O zmierzchu ruszył w stronę ulicy Ciepłej, lecz tłum
robotników, wracających do domów, napełnił go odrazą. Postanowił, że
odwiedzi brata kiedy indziej i wszedł do wykwintnej restauracji.
Następnego dnia obudził się o piątej rano i poszedł do Wiktora, który
powitał go radośnie, choć ich rozmowa odbyła się tonem urzędowym.
Tomasz zaproponował, że odprowadzi brata i wyszli na ulicę. Wiktor
dopytywał się, czy Judym zamierza zostać w Warszawie. Lekarz odparł,
że chciałby zostać w mieście, lecz nie wie, czy zdoła się utrzymać. Judym
powiedział, że był w fabryce cygar i bratowa nie powinna tak ciężko
pracować. Brat odparł, że żal mu żony, lecz sytuacja zmusiła ich do tego,
by zaczęła pracę. Po chwili dodał, że Tomasz jest teraz panem, a on
zwykłym człowiekiem. Nie zazdrościł mu, że ciotka zabrała go od
rodziców i zapewniła wykształcenie. On natomiast musi do wszystkiego
dojść pracą własnych rąk. Judym poczuł się urażony tymi słowami.
Wiktor z żalem mówił, że ciotka wzięła Tomasza, ponieważ był
przystojniejszy, a potem odwiedzał ich rzadko, wystrojony w mundur i
nie zwracał uwagi na biednie ubranego brata.
nawiązał do sytuacji w kraju. Uważał, że los biedaków nie zależy od
lekarzy. Lekarze mogą jedynie uświadamiać „motłoch folwarczny” i
wpływać na jego chlebodawców. Wyższe klasy są hojne, jeśli chodzi o
jałmużnę, wielu lekarzy spieszy z pomocą, poświęcając swój czas,
zdrowie i życie ubogim. Stwierdził, że zarzuty Judyma są bezpodstawne
– powstają przecież liczne wystawy higieniczne, towarzystwa
przeciwżebracze, przytułki noclegowe, funduje się kąpiele dla ludu i
rozmaite zabawy. Uznał Tomasza za człowieka młodego, któremu serce
podyktowała słowa pełne goryczy.
Następnie głos zabrał doktor Płowicz. Uznał, że Judym błędnie narzucał
lekarzom obowiązek ulepszenia stosunków społecznych. Słowa, że
lekarze pomagają wyłącznie bogatym, uznał za formalną napaść. Był
jednak przekonany, że z czasem młodszy kolega inaczej będzie
postrzegał swój zawód i zmieni zdanie. Zwrócił uwagę, że lekarze nie
mają władzy, jaką Judym im przypisywał. Zapadło kłopotliwe milczenie,
które przerwał Judym, prosząc o dodanie kilku słów. Wyznał, że nie
zamierzał obrażać stanu lekarskiego, lecz pragnął uczcić go, wspominając
o roli, jaką odgrywa w społeczeństwie. Nawoływał do wydania uchwały i
walki z głupotą społeczeństwa i niszczenia źródeł chorób. Jego wywód
został ostro skrytykowany i zaczął powoli tracić odwagę.
Podczas kolacji, siedząc u boku doktorowej, czuł narastającą wściekłość.
Nikt nie zwracał na niego uwagi, widział drwiące spojrzenia. Posiłek
skończył się późno i Tomasz opuścił szybko mieszkanie Czernisza. W
bramie kilku uczestników zebrania pożegnało się z nim szybko i został
sam. Po chwili dołączył do niego mężczyzna, którego zauważył na
spotkaniu. Był to doktor Chmielnicki, który szedł w tym samym kierunku
co Judym. Po kilkunastu krokach, wyznał, że szczerze współczuł
młodszemu koledze. Tomasz odparł, że żałuje teraz, iż przeczytał swój
referat, ponieważ został przez wszystkich wykpiony. Chciał udowodnić
lekarzom, co powinni robić pod naciskiem zimnego rozumu.
Rozmawiając, doszli do mieszkania Judyma i Chmielnicki przywołał
dorożkę. Na pożegnanie rzucił, że medycyna to interes jak każdy inny.
Młodzieniec odparł, że pewnego dnia medycyna będzie wytyczała drogi
życia masom ludzkim i świat wówczas odrodzi się. Starszy kolega
określił jego słowa jako mrzonki.
W milczeniu doszli do dzielnicy fabrycznej i zatrzymali się na wzgórzu, z
którego widzieli szare budynki bez okien i wysokie kominy. Nagle
usłyszeli głos, wołający Wiktora i od strony ulicy zbliżył się do nich
młody mężczyzna o jasnych włosach, brat wyjaśnił, że to nowy pomocnik
inżyniera. Wiktor, dumny z sukcesów Tomasza, poprosił znajomego o to,
by mógł on zwiedzić fabrykę. Wkrótce odszedł do stalowni, a Judym
razem z pomocnikiem ruszył przez kolejne sale, gdzie produkowano
żelazo. Zaciekawiony, przyglądał się pracy robotników. W rogu
olbrzymiej szopy stało naczynie w kształcie gruszki, w którym wytapiana
była stal. Przy naczyniu stało kilku ludzi. W pewnej chwili robotnik
zanurzył w roztopionej rudzie długie narzędzie i Judym rozpoznał w tej
czarnej postaci swojego brata.
Mrzonki
Powrót z letnich wczasów doktora Antoniego Czernisza stanowił dla
świata lekarskiego bardzo ważne wydarzenie. Nazwisko lekarza znane
było również naukowemu światu z zagranicy, gdzie cieszył się większym
uznaniem niż w Warszawie. Antoni Czernisz wywodził się ze sfery ludzi
biednych. Dzięki własnemu uporowi ukończył szkoły i zdobył sławę. Po
czterdziestym roku życia ożenił się z niezwykle piękną kobietą,
pochodzącą ze zrujnowanej rodziny półarystokratycznej. Tomasz Judym,
który znał Czernisza z czasów studenckich, w pierwszych dniach
września złożył mu wizytę i został zaproszony do grona lekarzy. W
połowie następnego miesiąca odbyła się pierwsza środa lekarska. Judym
wybrał się na spotkanie z własnym odczytem, który napisał będąc jeszcze
w Paryżu
W chwili, kiedy miał przekroczyć bramę domu, ogarnął go strach.
Pomimo tego nacisnął guzik dzwonka i po chwili znalazł się w salonie,
wypełnionym rozmawiającymi mężczyznami. Co chwilę do pokoju
wchodziła nowa osoba, a kiedy salon i przyległe gabinety zapełniły się
zupełnie, doktor Czernisz zawiadomił zebranych, że doktor Tomasz
Judym odczyta pracę pod tytułem „Kilka uwag czy Słówko w sprawie
higieny”.
Smutek
Piątego października doktor Judym wyszedł na spacer w Aleje
Ujazdowskie. Minął bramę i powoli ruszył w głąb parku, by uniknąć
miejsc zapełnionych spacerowiczami. W duszy Tomasza obudziła się
zazdrość względem bogactwa innych. Nie przypominała w niczym ślepej
zawiści, jaką odczuwali jego przodkowie, lecz przybrała charakter
głębokiego żalu. Patrząc na jesienne widoki, poczuł agonię własnych
marzeń. Zaczynał rozumieć, że na świecie nie jest kimś wyjątkowym.
Wszystko, czym do tej pory żywiła się jego młodzieńcza dusza, musiało
pozostać tylko marzeniami. Od jakiegoś czasu smutek towarzyszył mu
nieodłącznie, przenikał wszystkie myśli. Judym szedł z głową zwieszoną
i chciał skierować się w stronę pałacu, lecz zatrzymały go pędzące karety.
Wsparł się na barierce i zaczął wpatrywać w jadące w powozach osoby.
Ujrzał nadjeżdżający wolancik i nagle poczuł się tak, jakby otoczyły go
promienie słońca i zapach róż. W powozie ujrzał trzy panny, które
spotkał w Paryżu. Natalia odwróciła głowę i poznała go. Kiedy nieśmiało
podniósł rękę do kapelusza, skinęła mu głową i powiedziała coś do swych
towarzyszek. Wówczas panna Joanna i Wanda również spojrzały na
Judyma, który w ostatniej chwili dostrzegł uśmiech na twarzy
Podborskiej. Wolant szybko zniknął mu z oczu i Tomasz ruszył dalej,
zatopiony w marzeniach
Tomasz zaczął czytać. We wstępie poruszył kwestię współczesnego stanu
higieny. Dostrzegł pełne drwiny spojrzenia zebranych, lecz dalszy ciąg
wykładu wyraźnie zainteresował słuchaczy. Zaczął więc opowiadać o
miejscach i zjawiskach, które widział w Paryżu. Potem zaczął mówić o
Warszawie, o biednej dzielnicy żydowskiej i życiu na wsi. Zgromadzeniu
słuchali go w milczeniu. Judym zaczął mówić, że wszelkie objawy
warunków, w których żyją najbiedniejsi, są rezultatem wielu przyczyn, w
tym obojętności lekarzy. Nie zważając na ironiczne komentarze,
twierdził, że obowiązkiem lekarzy jest szerzenie higieny wśród biednych.
Był
Praktyka
Wkrótce na drzwiach mieszkania Judyma i u wejścia do sieni kamienicy
została wywieszona tabliczka z wyszczególnieniem godzin przyjmowania
pacjentów. Lekarz przyjmował w godzinach popołudniowych, między
piątą a siódmą, a ranki spędzał w szpitalu na oddziale chirurgicznym,
gdzie wypełniał obowiązki asystenta. Sumiennie siedział w gabinecie w
godzinach wizyt chorych, choć przez pierwsze miesiące nie zjawił się ani
jeden pacjent. Mieszkanie składało się z trzech pokojów: gabinetu,
poczekalni i sypialni, urządzonych skromnie w imię zasady, że
luksusowe
zdania, że
lekarz
dzisiejszy
to
lekarz
ludzi
bogatych.
Po jego słowach kilku doktorów poprosiło o głos, lecz Judym nie
przerywał, pomimo, że szmer na sali stawał się coraz głośniejszy. Opinia,
iż lekarze powinni interesować się miejscami, w których mieszkają ich
pacjenci, wywołała liczne protesty. Lekarze byli przekonani, że wizja
Tomasza jest idylliczna, lecz młodzieniec bronił z uporem swojego
poglądu. Uważał, że lekarze lekceważą i pomijają przyczyny chorób u
ludzi biednych, a mogliby wykorzystywać swoją pozycję do
uświadamiania ciemnoty. Zakończył swój odczyt, pomijając część trzecią
i usiadł. Atmosfera stała się trudna do zniesienia, doktor Czernisz był
wyraźnie zakłopotany.
wyposażenie
w
niczym
nie
pomoże
pacjentom.
Obowiązki gospodyni przejęła pani Walentowa, żona wędrownego
bednarza, a czasami wyręczała ją piętnastoletnia córka, Zośka. Obie panie
szybko objęły władzę w mieszkaniu Judyma, który nie mógł
zrezygnować z ich usług, ponieważ zaczynały wtedy płakać i żalić się na
swoją nędzę. Nieraz doktor zastanawiał się, gdzie znikają świece, nafta,
węgiel, cukier i wiele innych rzeczy. Początkowo starał się traktować
gospodynię i jej córkę życzliwie, po miesiącu starał się wprowadzić
własne rządy, lecz w listopadzie poddał się i został całkowicie
zdominowany. W godzinach przyjęć siedział sztywno wyprostowany i
czekał. Po upływie kilku tygodni zaczął czytać książki, a gospodyni
drzemała w poczekalni. Jesienią miał tylko jednego pacjenta, starego
introligatora z sąsiedniej kamienicy, od którego nie pobrał honorarium za
wizytę.
Nagle z krzesła podniósł się staruszek, doktor Kalecki i w imieniu
kolegów podziękował Tomaszowi za wykład, który świadczył, że jest
osobą z sercem gorącym i tkliwym. Następnie przystąpił do omówienia
odczytu od strony krytycznej. Pominął kwestie życia biedoty w Paryżu i
2
W marcu w gabinecie zjawiła się chuda dama w czerni, o zmizerniałej
twarzy i spytała o doktora Judyma. Tomasz doznał miłego uczucia na
myśl, że właśnie nadarza się okazja zarobienia pierwszego rubla i zaczął
wypytywać pacjentkę o dolegliwości. Kobieta początkowo zaczęła żalić
się, lecz po chwili wspomniała o stowarzyszeniu, które miało na celu
nawracanie dziewcząt ze źle obranej drogi. Po dwóch godzinach
wspomniała o braku środków i poprosiła o wsparcie finansowe. Judym
bez wahania wyjął rubla, kobieta zanotowała coś w kajeciku i zniknęła za
drzwiami.
Początki kariery Tomasza okazały się ciężkie. Fundusz, pozostawiony
przez ciotkę, szybko wyczerpał się, kredyt u sklepikarza nie był spłacony,
a przyszłość rysowała się raczej mgliście. Od chwili jego odczytu na
spotkaniu u doktora Czernisza, Judym czuł się odsunięty od kolegów,
którzy witali go uprzejmie, lecz nie wdawali się w bliższą znajomość.
Pod koniec marca zjawiła się u niego bratowa z wiadomościami o
Wiktorze. Po godzinie płaczu odeszła do fabryki, pozostawiając Judyma
z ponurymi myślami. Musiał pomagać rodzinie brata i wspierać ich
finansowo, lecz sam znalazł się w trudnej sytuacji. Rozgoryczony, udał
się do szpitala. Z pracy wyszedł wcześniej niż zazwyczaj i z uczuciem
odrazy udał się do mieszkania przy Cichej.
wagonu. Wkrótce jednak ujrzał damę i Dyzia, wchodzących do wagonu,
który zajmował.
Około trzeciej po południu pociąg wjechał na stację, na której Judym
wysiadł. Dalszą drogę miał odbyć powozem. Najpierw udał się do baru,
by kupić papierosy, a kiedy wyszedł, zobaczył damę z Dyziem,
sadowiącą się w jego powozie. Zaklął i w pierwszej chwili nie chciał
jechać, lecz po obliczeniu pozostałych mu funduszy, zbliżył się do
kobiety i wymienił z nią kilka grzecznościowych uwag. Wkrótce ruszyli
do Cisów. Kiedy wyjechali za miasto skupił całą uwagę na widoku za
oknem. Krajobraz zachwycał go i był tak różny od tego, który pamiętał z
dzieciństwai. Po jakimś czasie Dyzio obudził się i zaczął łaskotać
Tomasza w łydkę. Mężczyzna początkowo nie zwracał na to uwagi,
mając nadzieję, że malec znudzi się, w końcu zdecydowanym ruchem
odsunął rękę łobuziaka. Chłopiec zaczął więc wkładać błoto do buta
lekarza i w końcu Judym powiedział, że jeśli się nie uspokoi, to zerżnie
mu skórę. Dyzio uśmiechnął się złośliwie i rozsmarował garść błota na
nodze młodzieńca
Wówczas Tomasz kazał furmanowi zatrzymać powóz, wyskoczył na
drogę, przełożył chłopca przez kolano i wymierzył mu około trzydziestu
klapsów. Nie zwracał uwagi na rozdzierający krzyk damy i szarpanie za
rękawy. Wreszcie wepchnął malca do powozu, wziął walizkę i kazał
furmanowi odjechać. Rozgniewany, postanowił pójść pieszo. Po paru
minutach marszu zaczął żałować decyzji, lecz nie zamierzał zawrócić
powozu. Zmęczony upałem dotarł do pobliskiej wsi i zaczął wypytywać o
możliwość wynajęcia koni. Wreszcie jakiś młody gospodarz zgodził się
odwieźć go do Cisów. Po drodze zatrzymali się przy sklepie z trunkami i
Judym kupił butelkę alkoholu dla chłopa. Potem zaczęła się szaleńcza
jazda i lekarz poczuł prawdziwą satysfakcję. W pewnym momencie
pijany woźnica źle wymanewrował wozem i młodzieniec poczuł, że
spada. Podniósł się ubrudzony gliną i zaczął śmiać. Chłop zupełnie
pijany, zasnął na wozie i Tomasz znalazł się w rozpaczliwej sytuacji.
W domu zastał jedynie ciotkę, która powitała go niechętnie jako
spadkobiercę siostry, wyklętej przed wieloma laty.. Po zmroku wyszedł
stamtąd i skierował się do cukierni, w której czasami czytał dzienniki. Na
rogu spotkał Chmielnickiego, który zapytał go, czy idzie do pacjenta.
Judym z goryczą odparł, że nie ma chorych i chciał się pożegnać, lecz
lekarz zatrzymał go. Razem udali się do cukierni i Chmielnicki zaczął
opowiadać żarty, z których Tomasz śmiał się z grzeczności. W pewnej
chwili Chmielnicki zapytał go, czy nie chciałby pojechać na prowincję.
Szukał asystenta dla swojego znajomego, doktora Węglichowskiego,
który był dyrektorem zakładu w Cisach. Po odejściu lekarza, Tomasz
pogrążył się w rozmyślaniach. Miał nadzieję, że po powrocie do
Warszawy jego sytuacja zmieni się. Żal mu było opuszczać miasto, wieś
znał wyłącznie z letnich wycieczek i perspektywa zamieszkania wśród
pól przygnębiała go.
Zbliżał się wieczór, więc ruszył w stronę widocznego w oddali
miasteczka. Przeszedł spory kawałek, kiedy usłyszał tętent
nadjeżdżających koni. W jednej z amazonek rozpoznał pannę Natalię.
Dziewczyna spojrzała na niego przelotnie, uśmiechnęła się i odwróciła do
towarzyszącego jej młodzieńca. Judym usłyszał śmiech panny Wandy i
wkrótce jeźdźcy zniknęli mu z oczu. Przez chwilę stał nieruchomo,
nieszczęśliwy, w końcu zdołał dotrzeć do miasta. Otoczyła go
natychmiast zgraja Żydków, od których dowiedział się, że jest w Cisach.
Na miejscu portier zaprowadził go do mieszkania, gdzie z ulgą wykąpał
się i przebrał. Odświeżony stanął przy oknie i wpatrywał się w wąską
alejkę młodych drzew. Czuł w sobie siłę budzącej się do życia przyrody i
chciał ją spożytkować pracując. Był przekonany, że właśnie tu będzie
miał szansę pracować dla ludzi, by oddać światu to, co od niego wziął.
Nazajutrz w godzinach przyjęć Tomasz Judym zasiadł w gabinecie i
czekał na wizytę Węglichowskiego. Przed szóstą zjawił się mężczyzna
około pięćdziesięcioletni, o sympatycznej twarzy, skromnie ubrany.
Lekarz badawczym wzrokiem zmierzył skromne wyposażenie gabinetu i
zapytał młodzieńca, czy chce jechać do Cisów w charakterze asystenta.
Szczerze wyznał, że nie wie nawet, w jakim regionie znajduje się
wspomniana miejscowość. Węglichowski spytał go, dlaczego chce
wyjechać z Warszawy. Tomasz wyjaśnił, że nie ma na razie z czego żyć i
wspomniał o niefortunnym odczycie w domu Czernisza, który nie
spodobał się zebranym. Węglikowski zaczął mówić o warunkach pracy w
Cisach.
Asystent miał zarabiać sześćset rubli miesięcznie, otrzymywać do
dyspozycji gabinet na własną praktykę. Do jego obowiązków należała
opieka nad niewielkim szpitalem, należącym do pani Niewadzkiej.
Tomasz, słysząc znajome nazwisko, odparł, że rok temu poznał damę i jej
wnuczki oraz Podborską w Paryżu. Dyrektor zakładu, żegnając się,
poprosił, aby Judym zastanowił się nad jego propozycją. Młodzieniec
zapewnił go, że da odpowiedź następnego dnia. Po wyjściu gościa Judym
podjął decyzję i postanowił wyjechać. W pamięci odżyły wspomnienia z
Paryża, myśl o Joasi Podborskiej wzbudziła w nim głęboką tęsknotę
Swawolny Dyzio
W ostatnich dniach kwietnia Tomasz Judym zakończył swoje sprawy,
spakował się i wyjechał z Warszawy. W pociągu zajął miejsce w wagonie
drugiej klasy i skupił się na widoku za oknem. Nagle drzwi otworzyły się
i do przedziału weszła chuda dama, prowadząc za rękę dziesięcioletniego
chłopczyka. Kobieta usiadła na sofie i zaczęła przyglądać się
towarzyszom podróży. Po chwili, omdlewającym głosem, poprosiła
synka, Dyzia, aby usiadł. Chłopiec zignorował słowa matki i z uwagą
zaczął oglądać guziki munduru oficera, siedzącego w kącie przedziału.
Po chwili dostrzegł pałasz, wiszący na haku i sięgnął po broń, lecz oficer
delikatnie odsunął malca od siebie. Wówczas Dyzio postanowił
przedostać się do okna i ruszył w tym kierunku, nie zważając na nogi
pasażerów. Pomimo krzyków dam i oficera zdołał stanąć na kanapach i
wychylił się za szybę. Matka zwróciła mu uwagę, że nie powinien tak
bardzo
Cisy
Zakład kuracyjny Cisy leżał w dolinie pomiędzy dwoma łańcuchami
wzgórz. Zakłady kąpielowe mieściły się w gmachu zwanym
„Wincentym”, wybudowanym w pobliżu jednego ze stawów. Dalej
rozciągał się wspaniały park, pałac i liczne zabudowania majątku
ziemskiego Cisy. Następnego dnia po przyjeździe Tomasz Judym
zwiedzał miejscowość, składał wizyty i poznawał tajemnice ośrodka. Był
oszołomiony tym, co widział i tym, czego się uczył. Poznał skład
chemiczny źródeł, budowę maszyn, doprowadzających wodę do wanien,
uczył się prowadzenia hotelu. Dowiedział się, że zakład był instytucją
akcyjną i miał dwudziestu kilku wspólników. Obowiązki prezesa rady
akcjonariuszy pełnił wybitny adwokat, mieszkający na stałe w Moskwie.
Funkcję administratora pełnił Jan Bogusław Krzywosąd Chobrzański, a
kasjera – pan Listwa, mąż damy, którą Judym poznał w pociągu i ojczym
małego Dyzia. Po jakimś czasie lekarz poznał historię zakładu.
Miejscowość była znana z wód leczniczych już na początku ubiegłego
wieku. Źródła znajdowały się w parku otaczającym stary rodowy zamek i
tylko dzięki uprzejmości właściciela majątki korzystały z nich różne
osoby. Od niepamiętnych czasów ziemie należały do rodziny
Niewadzkich. W latach siedemdziesiątych tego wieku maż pani
Niewadzkiej opuścił kraj i powrócił do Cisów jako schorowany starzec.
Cierpienie zmieniło jego poglądy i poświęcił się wyłącznie na czynieniu
dobra dla innych. Wszystkie siły spożytkował na urządzenie zakładu
leczniczego w Cisach. Podarował instytucji miejscowość przyległą do
źródeł, stworzył spółkę, zachęcając do zakupienia akcji przyjaciół.
Największym udziałowcem był kupiec znad Bosforu, Leszczykowski. W
pierwszych latach stanowisko dyrektora objął człowiek
nieodpowiedzialny, który chciał urządzić z miejscowości kurort
europejski. Budowa willi i gmachów pochłonęła masę pieniędzy i
okazało się, że przedsięwzięcie chyli się ku upadkowi. Do Cisów zaczęli
zjeżdżać arystokraci dla rozrywki. W tym czasie zmarł stary Niewadzki i
okazało się, że zakład przynosi straty. Wówczas do zarządu zgłosił się
Leszczykowski, pokrył deficyt własnymi środkami, a na stanowisko
dyrektora zaproponował doktora Węglichowskiego.
się
wychylać,
lecz
ponownie
została
zlekceważona.
W pewnej chwili malec przechylił się przez okno, a oficer chwycił go za
pasek i wciągnął do wagonu. Chłopiec wyszarpał się i rzucił do okna, a
kiedy zostało mu to zabronione, zaczął kopać nogami. Udręczona matka
prosiła, aby się uspokoił, lecz Dyzio pokazał jej język i zostawiono go w
spokoju. Po pewnym czasie usiadł między mamą a Judymem i wkrótce
zaatakował lekarza, wiercąc mu patykiem nogę. Matka zaklinała go, aby
się uspokoił, ponieważ konduktor może znów wyrzucić ich z przedziału.
Chłopiec popatrzył na matkę i zaczął podrzucać kapelusz Judyma. Po
jakimś czasie zmęczył się i ku zadowoleniu zebranych, zasnął. Lekarz
opuścił przedział i na kolejnej stacji z satysfakcją przeniósł się do innego
Węglichowski rozpoczął budowę stacji leczniczej i przedstawiał swoje
3
projekty radzie zarządu. Część inwestycji opłacał Leszczykowski, który
był wdowcem i człowiekiem bogatym. Z pochodzenia syn ubogiego
szlachcica, do majątku doszedł ogromną pracą. Pomimo bogactwa, żył
skromnie, pewną sumę przeznaczał dla pasierbów – Greków, a resztę
pieniędzy wysyłał tym, którzy zwracali się do niego z prośbą o pomoc.
Najważniejszą sprawą dla niego był zakład w Cisach, gdzie zamierzał
kiedyś wrócić.
W kilka dni po przyjeździe do zakładu Judym otrzymał list z
Konstantynopola. W taki sposób Leszczykowski zawarł z nim znajomość
i przesyłał również swoją fotografię. Staruszek prosił go o częstą
korespondencję i zdjęcie, licząc, że obaj będą się wspierali w
prowadzeniu zakładu. Od chwili przejęcia ośrodka przez
Węglichowskiego upłynęło kilkanaście lat i Cisy zyskały renomę.
Administrator, Krzywosąd Chobrzański, był starym kawalerem, który w
latach młodości zwiedził całą Europę. Znał kilka języków, posiadł
ogromną wiedzę z różnych dziedzin nauki i chętnie pomagał w
różnorakich pracach. Stanowisko objął dzięki protekcji
Leszczykowskiego i po powrocie do kraju zamieszkał w Cisach. Kiedy
Judym po raz pierwszy udał się do mieszkania administratora, u wejścia
na schody ujrzał gromadkę dzieci folwarcznych. Nad nimi stał
Krzywosąd, a na poręczy ganku siedział oswojony sokół, którego
mężczyzna leczył przez całą zimę. Tomasz wszedł do środka, właściciel
przyjął go życzliwie i zaczął mówić o zmianach, jakie chce wprowadzić
w Cisach
Pan Hipolit Listwa, kasjer, określany był przez administratora
„niedołęgą” i „przedętą fujarą”. Całkowicie zdominowany przez żonę i
pasierba, odpoczywał w zimnej i wilgotnej kancelarii, wśród kwitów i
rachunków. Czuł, że tak naprawdę żyje w chwili, kiedy opuszczał progi
domu. Był kozłem ofiarnym w każdym zatargu z Dyziem, a jakiekolwiek
próby przeciwstawienia się chłopcu, kończyły się interwencją małżonki.
dziewczyna opisuje swoje refleksje, spostrzeżenia i wspomnienia. Wraca
pamięcią do czasów nauki w Kielcach, podjęcia pierwszej pracy w
Warszawie.
Wspomina
wrażenia
z
wizyty
w
miejscach
swego
dzieciństwa.
Tom II
Poczciwe prowincjonalne idee
W czasie sezonu doktor Judym miał sporo pracy. Wstawał wcześnie rano,
zwiedzał izby kąpielowe, sprawdzał porządek w łazienkach i u źródeł, a
przed ósmą był już w szpitalu. Od dziesiątej do pierwszej po południu
przyjmował w gabinecie chorych. Nowa praca pochłonęła go całkowicie.
Otoczony młodymi kobietami, zmienił się we franta, modnie odzianego i
wesołego. Życie w zakładzie, wypełnione ludźmi, oszołomiło go. Stał się
osobą powszechnie lubianą, której damy zwierzały się z najgłębszych
sekretów. Czasami, kiedy późno wracał do domu, zastanawiał się nad
pięknem życia, które teraz wiódł.
Na balach i zebraniach bywali niekiedy mieszkańcy pałacu. Wówczas
największą uwagę skupiała na sobie panna Natalia. Mężczyźni uwielbiali
piękną dziewczynę, która doskonale zdawała sobie sprawę z wrażenia,
jakie robi. Zawsze jednak zachowywała się ozięble i obojętnie. Również
Tomasz zwrócił swą uwagę na Orszeńską. Ośmielony powodzeniem u
dam, zbliżył się do niej na jednym z balów. Zachęcony rozmową i
tańcami, do których go wybierała kilkakrotnie, wspomniał o
Karbowskim, który wyjechał z Cisów. Dziewczyna spojrzała wówczas
tak niechętnie na niego, że nie potrafił wypowiedzieć więcej słów. Życie,
jakie wiódł, stawało mu na przeszkodzie, aby w pełni zająć się sprawami
szpitala. Szpital powstał właściwie dopiero za jego bytności w zakładzie.
Do tej pory budynek stał opuszczony i służył do składowania różnych
rzeczy. Opiekę nad szpitalikiem sprawował doktor Węglichowski.
W budynku rzadko zjawiali się chorzy, wynajdywani najczęściej przez
proboszcza, panienki lub Niewadzką. Judym, zbliżając się do budynku,
odczuwał złość, żałując, że budynek był niewykorzystany. Po tym, jak
urządził w nim gabinet, zaczęli przychodzić do niego Żydzi i wszelka
biedota. Następnie zabrał się do uporządkowania sal. Każdy sprzęt
zdobywał sam, licząc na szczodrość ludzi. Na jego zlecenie otoczono
budynek nowym parkanem, a ogrodnik zajmował się sadem. Na
dozorczynię pozyskał panią Wajsmanową, której pensję opłacał dzięki
życzliwości Leszczykowskiego. Kolejnym krokiem było pozyskanie
żywności dla chorych. Pochlebstwami zyskał przychylność plenipotenta,
który zobowiązał się do dostarczania zapasów. W połowie lata szpital był
już w miarę urządzony i wypełniony chorymi. Rada, kierująca zakładem,
przypatrywała się działaniom Judyma nieco ironicznie. Węglichowski
czasami odwiedzał szpitalik, udzielał rad młodemu lekarzowi, który za
wszelką cenę chciał go pozyskać dla swojej idei.
Pod koniec sierpnia liczba gości w zakładzie zaczęła się zmniejszać.
Kuracjusze wracali do domów i zapanował ogólny smutek. Tomasz ze
zdwojoną siłą przystąpił do swojej pracy. W pierwszych dniach września
w folwarcznych czworakach dzieci zaczęły chorować na febrę. W
krótkim czasie szpital był przepełniony chorymi. Lekarz nie wiedział, co
robić dalej. Pewnego dnia otrzymał bilet od pani Niewadzkiej, która
prosiła, aby niezwłocznie przyszedł do pałacu. Starsza pani przedstawiła
mu propozycję panny Podhorskiej, która postanowiła oddać pokój, by
tam umieścić chorych na malarię. Starsza pani postanowiła zrobić
niespodziankę Joasi na urodziny i przeznaczyła starą piekarnię na
szpitalik dla dzieci. Chciała aby Podborska mogła tam zajmować się
„brudasami”.
Kwiat tuberozy
Poznawanie Cisów zajęło Judymowi sporo czasu i początkowo nie mógł
zwiedzić podlegającego mu szpitaliku. Nadzieja samodzielnej pracy
nęciła jego entuzjazm. Krocząc szeroką aleją odczuwał prawdziwą
radość. Minął szeroką drogę wjazdową do pałacu i nowo wybudowany
kościół, za którym wśród drzew stał budynek szpitala. Lekarz nie
zamierzał wchodzić tam bez swojego zwierzchnika, więc najpierw
poszedł obejrzeć kościół. Właśnie ksiądz odprawiał mszę. Judym zbliżył
się do prezbiterium i w ławkach kolatorskich dostrzegł znajome z Paryża:
Natalię, Wandę i Joannę. Młodzieniec ukłonił się, a panna Natalia
delikatnie skinęła głową. Przez chwilę spotkał spojrzeniem wesołe oczy
panny Joasi. Nabożeństwo skończyło się i Tomasz opuścił kościół z
tłumem.
Po jakimś czasie wyszły również dziewczęta w towarzystwie księdza.
Judym przywitał się z nimi i przedstawił proboszczowi, który zaprosił ich
na śniadanie. Posiłek upłynął w miłej atmosferze, a następnie mężczyźni
udali się do gabinetu na papierosa. Nagle ksiądz zerknął w stronę okna i
na jego twarzy odmalowała się niechęć. Drogą na plebanię szedł młody
kuracjusz zakładu, Karbowski, którego widział w dniu przyjazdu do
Cisów w towarzystwie Natalii. Ksiądz wyjaśnił mu, że Karbowski
pochodzi z dobrej rodziny i namiętnie gra w karty, ogrywając innych
chorych. Rozległo się pukanie do drzwi i do salonu wszedł kuracjusz.
Karbowski przywitał panny, księdza ucałował w ramię, podał dłoń
lekarzowi i zasiadł obok panny Wandy. Młodzieniec przez chwilę
rozmawiał z panną Podborską, a potem spojrzał na pannę Natalię nie
ukrywając swych uczuć. Joanna próbowała zwrócić uwagę Karbowskiego
na siebie, wyraźnie zatrwożona sytuacją między młodymi.
Nieoczekiwanie Natalia zapytała, jak długo Karbowski zostanie w
Cisach. Odparł, że prawdopodobnie będzie przebywał w zakładzie długo,
choć już stracił nadzieję na odzyskanie zdrowia.
Panna Joanna wstała ze swego miejsca i ponagliła towarzyszki do
wyjścia. Podborska pożegnała się z proboszczem i Judymem. Potem do
lekarza podeszła panna Natalia i przez chwilę poczuł, że oddałby wiele,
by dziewczyna choć przez jedną godzinę tak tęskniła za nim jak za
Karbowskim. Panny odjechały wolantem, a Karbowski z wyrazem
cierpienia na twarzy patrzył za nimi. Judym zazdrościł mu uczuć, które
młodzieniec odczuwał. Zrozumiał, że Natalia jest zakochana w
kuracjuszu. Na chwilę zapomniał o swych ideałach, o pracy w szpitalu i
chęci niesienia pomocy. Poczuł ogromny żal i zazdrość, że on nigdy nie
będzie tak wykwintny i kochany przez piękną pannę Orszeńską.
Judym,
słysząc
te
słowa,
poczuł
niesmak.
Starcy
Doktor Węglichowski mieszkał w domku na wzgórzu, należącym do
Leszczykowskiego. Szczególnie zadowolona z przestronnej willi była
żona dyrektora, Laura. U państwa Węglichowskich prawie każdego dnia
gromadzili się znajomi: Listwa, Chobrzański, plenipotent Worszewicz,
proboszcz, Judym oraz kilku stałych kuracjuszy. Osoby te darzyły się
szczerą sympatią i przyjaźnią. Krzywosąd szybko stał się prawą ręką
dyrektora, który uległ nieodpartemu urokowi administratora. Młody
lekarz nie zdołał jednak wyjednać sobie jakiegoś posłuchu, czuł, że
oddziela ich jakiś mur, którego nie był w stanie przekroczyć. Na życie
patrzyli oni przez pryzmat przeszłości, a wszystko, co współczesne
traktowali jako coś błahego i najczęściej śmiesznego. Tymczasem
Tomasz żył wyłącznie teraźniejszością, a dawne rzeczy go nudziły.
Szybko uświadomił sobie, że musi współdziałać z nimi tak, by dawać
poczucie, iż sami coś robią. Zrozumiał też, że nie dokona żadnych zmian,
jeśli nie będzie żył w zgodzie z administratorem. W tym celu, po
zakończeniu sezonu letniego, zaczął pomagać staruszkowi i wyręczał go
w wielu rzeczach. Wszystkim spodobała się gorliwość lekarza, lecz kiedy
starał się forsować własne pomysły, odsuwano go delikatnie od zajęcia.
Przyjdź
Judym siedział przy otwartym oknie swego mieszkania. Przed chwilą
ucichła burza, lecz co chwilę jeszcze odzywały się dalekie gromy.
Mężczyzna czuł ogromną radość. Tajemnicza radość kierowała jego
wzrok ku końcowi alejki, tam właśnie ulatywało jego serce. Czekał na
coś niesłychanego, na czyjeś przyjście.
Spędzał wiele godzin na rozmyślaniach o ulepszeniach, które chciałby
wprowadzić, a potem sam zabierał się do pracy. Już w zimie stał się w
Cisach osobą niezbędną. Wszyscy zwracali się do niego z prośbą o
pomoc, a Judym snuł się po drogach, odwiedzając chorych. Jedynym
wspólnikiem, który go popierał, był Leszczykowski. Początkowo starał
Zwierzenia
Rozdział
poświęcony
pamiętnikowi
Joasi
Podborskiej,
w
którym
4
837666713.009.png 837666713.010.png 837666713.011.png 837666713.012.png 837666713.013.png 837666713.014.png 837666713.015.png 837666713.016.png 837666713.017.png 837666713.018.png 837666713.019.png 837666713.020.png
się on przekonać radę do pomysłów Tomasza, lecz spotkał się ze
zdecydowanym sprzeciwem. Wówczas polecił młodzieńcowi korzystanie
z tzw. „cichej kasy”. W lutym do zakładu przyjechała komisja rewizyjna,
złożona z trzech wybranych osób z grona wspólników. Judym postanowił
przedstawić im swoją propozycję polepszenia życia w folwarcznych
czworakach. Swój plan przedstawił Węglichowskiemu, prosząc, aby
mógł wziąć udział w posiedzeniu komisji. Dyrektor zdecydowanie
odmówił, wyjaśniając, że lekarz nie jest członkiem zarządu. Judym
poczuł się głęboko urażony i odszedł do siebie. Nieoczekiwanie zjawił się
u niego stary Hipolit z zaproszeniem na kolację od pani Laury
pociągu ogarnęła ją rozpacz, kiedy wsłuchiwała się w rozmowy, których
w ogóle nie rozumiała. Udręczona, zasnęła w końcu i przespała stację, na
której powinna wysiąść. Znaleźli się na maleńkiej stacyjce i Judymowa
była zagubiona. Ruszyła w stronę miasta w oddali, modląc się do Boga o
pomoc. W pewnej chwili dostrzegła w dorożce młodą parę i jakiś
wewnętrzny instynkt podpowiedział jej, że to właśnie do nich powinna
zwrócić się z prośbą o wyratowanie z opresji. Usłyszała, że rozmawiają
po polsku i z płaczem rzuciła się ku kobiecie. Mężczyzna złożył
reklamację w kasie biletowej, dzięki czemu Judymowa mogła ruszyć w
dalszą drogę
Oboje jechali do Włoch. Młoda dama wypytywała ją, skąd jedzie i,
usłyszawszy nazwisko, zapytała, czy jej krewnym jest Tomasz Judym.
Karbowski z uśmiechem stwierdził, że młoda żona miała wielbicieli z
różnych sfer towarzyskich. Wkrótce ruszyli w dalszą podróż. Na stacjach
Natalia rozmawiała z Judymową, troszcząc się szczególnie o Karolinę.
Judymowa obserwowała ich, życząc panience szczęścia i
błogosławieństwa bożego. W Amstetten Karbowscy rozstali się z
Judymową. Po kilku dniach rodzina Wiktora dojechała na miejsce. Na
peronie czekał na nich Wiktor, którego żona powitała wymówkami, że
pozwolił im wyruszyć w tak daleką drogę. Mężczyzna zaprowadził ich do
wynajmowanego mieszkania i poszedł do pracy. Dzieci pobiegły z nim i
Judymowa została sama.
Tomasz starał się przedstawić swój pomysł osuszenia Cisów, lecz
Krzywosąd uznał, że nie można niszczyć basenu, ponieważ woda zaleje
wówczas łąkę, na której posadzili drogie krzewy. Judym z uporem
twierdził, że podmokłe tereny działają szkodliwie na chorych. Jeden z
członków komisji przyznał mu rację. Węglichowski powiedział
żartobliwie, że młodzi lekarze żyją ideami, a opinię Tomasza uznał za
fikcję. Młodzieniec odparł, że jeden artykuł, opisujący negatywny wpływ
zakładu na kuracjuszy, może sprawić, że Cisy upadną w ciągu roku.
Krzywosąd zarzucił mu, że wykorzystuje pieniądze Leszczykowskiego,
który zapewne pokrywa wszelkie wydatki. Młody doktor zawstydził się,
zamilkł i usiadł na uboczu.
Po wyjeździe komisji projekt osuszenia ośrodku upadł definitywnie.
Judym wyczuwał niechęć administratora i dyrektora, choć starali się być
dla niego uprzejmymi. Upokorzony, sądził, że staruszkowie wyrównują z
nim prywatne rachunki, nie mogąc znieść jego młodości i zapału. Był
przekonany, że Węglichowski nie uważa go za lekarza równego sobie,
który uwolnił się spod jego wpływu. Dyrektor rozmyślał o tym, w jaki
sposób przepędzić asystenta z Cisów. Obawiał się jednak, że Judym w
ramach zemsty zaszkodzi zakładowi. W pierwszych dniach marca nastała
odwilż. Rzeka wezbrała i zniszczyła prowizoryczną tamę nad pierwszym
stawem. Judym stał i patrzył na brudną wodę, kiedy zbliżyli się do niego
administrator i dyrektor. Młodzieniec z uporem nadal twierdził, że
osuszenie terenu jest konieczne i zapytał, co najpierw zrobiłby Niemiec,
gdyby przejął Cisy – urządziłby salę taneczną czy osuszył staw.
Mężczyźni odeszli, nie odpowiadając na jego pytanie.
Po jakimś czasie usłyszała śpiew, dochodzący z ulicy. Wyjrzała przez
okno i po drugiej stronie ulicy dostrzegła jakąś salkę, w której na
drewnianych stołeczkach siedziało kilkudziesięciu inwalidów. Nagle
poczuła żal i rozpłakała się. Z zadumy wyrwało ją pukanie do drzwi i
przerażona wpuściła jakiegoś mężczyznę, który zaczął krzyczeć i
wymachiwać rękoma. Nie rozumiała, co do niej mówi i zaczęła ziewać.
Po jakimś czasie wrócił Wiktor w towarzystwie zdenerwowanego
nieznajomego i dzieci. Wyjaśnił żonie, że Franek i Karolina zniszczyli
winorośl Szwajcara. Po krótkiej rozmowie okazało się, że muszą opuścić
mieszkanie. Rozgoryczony Wiktor oznajmił żonie, że zamierza wyjechać
do Ameryki. Zrozpaczona kobieta zrozumiała, że już nigdy nie wróci do
Warszawy i osunęła się na łóżko.
O zmierzchu
W życiu Tomasza Judyma rozpoczął się szczególny okres. Wypełniał te
same obowiązki, prowadził szpital, zajmował się chorymi, lecz w jego
sercu coś się zmieniło. Z niecierpliwością wyczekiwał wieczorów,
ponieważ po zmierzchu panna Joanna przychodziła do parku w
towarzystwie Wandy. Tam przypadkowo spotykały lekarza i w trójkę
spacerowali po alejkach. Judym w myślach nazywał Podborską
„narzeczoną”, choć do tej pory nie wyjawił jej swoich uczuć ani nie
poprosił o rękę. Kochał w niej wszystko: urodę, dobroć, inteligencję i
wyrozumiałość. Tęsknił za dziewczyną, lecz jednocześnie ogarniała go
trwoga na myśl, że kiedyś ukochana zniknie. Mógł na nią patrzeć, myśleć
o niej, lecz bał się, że wyznanie uczuć odbierze mu Joasię.
Pewnego dnia, w połowie czerwca, szedł na wizyty do jednej z
odleglejszych wiosek. Nagle na zakręcie dróżki dojrzał pannę Podborską.
Wyjaśniła, że chodzi tu na spacery każdego dnia, a on wiedział, że
skłamała, ponieważ przyszła tu, by go spotkać. Wyjawiła, że ma lekką
wadę serca. Zatroskany, poradził, aby nie przemęczała się. Uśmiechnęła
się i zapytała, czy jeździł tramwajem na ulicę Chłodną, ponieważ
widziała go kilka razy trzy lata temu. Zaskoczony Judym chciał się
dowiedzieć, dlaczego zwróciła na niego uwagę, lecz dziewczyna nie
odpowiedziała. Przez jakiś czas szli w milczeniu. Podborska nie chciała
iść do wsi i postanowiła poczekać na mężczyznę przy wzgórzu. Wizyty
przedłużyły się do wieczora i Tomasz z rozpaczą myślał, że ukochana
wróciła już zapewne do pałacu. Ucieszył się, kiedy zobaczył, że czeka na
niego. Ruszyli w stronę Cisów. Judym powiedział, że domyśla się,
dlaczego Joanna przed laty zwróciła na niego uwagę – był przekonany, że
przeczuła wówczas to, że on właśnie będzie jej mężem. Nie okazała
zdziwienia i zapytała, czy wszystko przemyślał. Odparł, że tak i dopiero
wtedy poczuł, jak bardzo jej pragnął. Objął ją, a dziewczyna rozpłakała
się
„Ta łza, co z oczu twoich spływa…”
Oszczędności, odłożone przez Tomasza, umożliwiły Wiktorowi wyjazd
za granicę. Wczesnym rankiem, w lutym, rodzina Wiktora ruszyła
dorożką na dworzec kolejowy, gdzie miało nastąpić pożegnanie.
Judymowa rozpaczliwie prosiła męża, aby jej nie porzucił, kiedy będzie z
dala od domu. On obiecywał, że napisze natychmiast po otrzymaniu
pierwszej pracy. Uściskał żonę i dzieci i odszedł. Kobieta długo patrzyła
za nim, a potem chwyciła za rękę córkę i ruszyła do dorożki
O świcie
Wczesnym rankiem Tomasz wybrał się na wizyty do chorych z
okolicznych wsi. Były to pierwsze dni kwietnia i młody lekarz odczuwał
jakiś sentymentalizm na widok budzącej się do życia przyrody. W oddali
dostrzegł nadjeżdżającą bryczkę, w której siedziała panna Podborska.
Zaintrygowany, skąd o tak wczesnej porze wracała nauczycielka, wyszedł
naprzeciwko wolantu. Dziewczyna dostrzegła go i w pierwszej chwili
zdawała się być przestraszona jego widokiem. Mężczyzna pozdrowił ją i
z uśmiechem zapytał, skąd jedzie. Odparła, że była u spowiedzi w Woli
Zameckiej. Judym jako lekarz poradził, aby uważała na swoje zdrowie.
Patrzył na urodziwą pannę i serce biło mu mocniej.
Furman wyjaśnił, że w rzeczywistości szukali panienki Natalii.
Wzburzona panna Podborska wysiadła z bryczki. Idąc obok Tomasza
poinformowała go, że Natalia wyjechała z Karbowskim bez zgody
starszej pani, która strasznie to przeżyła. Dowiedzieli się, że dziewczyna
przebywa w Woli Zameckiej, gdzie wyszła za mąż za ukochanego i
razem z nim wyjechała za granicę. Podborka czuła wyrzuty sumienia, że
jako powiernica swej uczennicy, mylnie sądziła, że zauroczenie
kuracjuszem minie. Judym próbował ją uspokoić, tłumacząc, że nie ma w
tym jej winy. Nagle Podborska powiedziała, że pewnie wiadomość ta
sprawia mu przykrość, ponieważ również był zakochany w Orszańskiej.
Zaprzeczył z uśmiechem, zapewniając, że nigdy nie kochał się w Natalii.
Panna Joanna pożegnała się z nim, a kiedy pomagał jej wsiąść do
powozu, ogarnęła go czułość. Potem żałował, że nie rozmawiali dłużej,
że nie wypowiedział tylu ważnych dla niego słów. Ruszył w stronę wsi i
wśród błotnistej dróżki dojrzał ślady trzewików nauczycielki. Wyobraził
sobie postać dziewczyny i zrozumiał, że to właśnie ją kocha.
ze
szczęścia.
Podniosła
głowę,
a
lekarz
pocałował
ją.
Szewska pasja
Krzywosąd od jakiegoś czasu odkładał szlamowanie sadu. W pierwszej
połowie czerwca do zakładu zjechali kuracjusze i prac przy osuszaniu
zbiornika nie można było ukończyć. Robotnicy zaczęli chorować na
febrę, administrator dostał gorączki. Krzywosąd zarządził więc
wykonanie rynny, którą woda spływała do rzeki, niosąc ze sobą błoto.
Judym, skupiony na miłości, nie wiedział o niczym. Pewnego dnia
zaskoczony zauważył rynnę i dowiedział się, że szlam jest spuszczany do
rzeczki, z której wodę biorą mieszkańcy wioski. Lekarz w pierwszej
chwili chciał ustalić, dokąd płyną ścieki, lecz nagle jego wzburzenie
minęło. Poczuł szczęście i zapomniał o zatruwanej rzece. Ocknął się
dopiero na widok administratora i Węglichowskiego, stojących przy
zbudowanej śluzie.
Poczuł niemal fizyczny wstręt do mężczyzn i postanowił nie wypowiadać
się na temat szlamowania stawu. Ze złością pomyślał, że zakład leczniczy
dostarcza najciemniejszej warstwie ludu zmuloną wodę do picia i
W drodze
Na początku czerwca Judymowa otrzymała list od Wiktora. Przebywał w
Szwajcarii i prosił ją, by przyjechała do niego. Kobieta sprzedała więc
dobytek, uzyskała paszport i wyruszyła w drogę. Kupiła bilety dla siebie i
dzieci do Wiednia, gdzie miał czekać na nią znajomy Wiktora. W
Wiedniu uświadomiła sobie, że jest na obcej ziemi, wśród obcych ludzi.
Po kilkugodzinnym postoju ruszyła do Winterturu w Szwajcarii. W
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin