Faleński Wiersze wybrane.txt

(48 KB) Pobierz
FELICJAN FALEŃSKI 

WIERSZE WYBRANE 

KWIATY I KOLCE 
NIE MA JEJ 
Kiedy o cichej wieczornej godzinie 
Zimowy dzionek w skšpych blaskach ginie 
I coraz smutniej mierzchnšce z daleka 
W zmrok się perłowy niebo przyobleka; 
Kiedy od dziwnej całunowej bieli 
Ni co odbłynie, ni cieniem odstrzeli, 
Że wszystko równe niby gładka szyba; 
Kiedy tak martwo, że jedynie chyba 
Ptak, z smutnym krzykiem ulatujšc z drzewa, 
Iskrzšce szrony w nieżny pył rozwiewa; 
O cichej porze, gdy spónionš dobš, 
Gocinnej strzechy nie widzšc przed sobš, 
Wędrowiec z zimna drży i strachem bladnie; 
Kiedy w komnacie, gdzie po zmierzchłej cianie 
Cienie z wiatłami płynš przerywanie 
Podobne widmom, zasiadłszy gromadnie, 
Rodzinne koło kominek otoczy, 
A on przyjanie i coraz ochoczej 
Trzeszczšce iskry snopami rozpryska: 
U domowego, cichego ogniska 
Kogóż tam braknie? czyjejż próżno dłoni 
Dłoń roztargniona szuka wkoło siebie? 
Za kim stęskniona myl na próżno goni? 
Za kim z nałogu czy w serca potrzebie 
Ku drzwiom bez końca zwracajš się oczy, 
Że zda się tylko patrzeć, jak u proga 
Z umiechem nieba, postawy uroczej, 
Stanie osoba wszystkim równo droga. 
Tak długo dała czekać... Toż jeżeli 
Wejdzie, to z nagła wród tej smutnej rzeszy 
Pewnie każdemu równie się ucieszy 
I wszystkich równo sobš rozweseli. 
I cóż? Bo oto - nie ma jej na zawsze... 
Dokšd odeszła, tam już i zostanie... 
Ani jš płacze wypłaczš najłzawsze, 
Ni najgorętsze wymodli błaganie, 
Ni żal wyboli, ni przyzwie tęsknota! 
Nie ma jej, nie ma!... Mój Boże! toż przecie 
Ma wiosna kwiat swój i swš wiosnę kwiecie. 
Ma wiat swe ciepło i promień ze złota, 
Wprzód nim wiatr zimny zwiędły lić rozmiotš. 
Tak młoda! Niby przez wschodnie niebiosa 
Przemknšł się senno obłok z mglistych tkanek. 
Była i już jej nie ma. Był poranek 
3
Szkoda jej! Była pobożnš. Bywało, 
Wród modłów, strzeż się spojrzeć na niš miało: 
Zda się - promieńmi złoci się jej szata, 
Zda się - niebiesko lni jej wkoło skroni, 
Zda się - że wtedy ona w niebo wzlata 
Albo też niebo przychyla się do niej. 
Szkoda jej! Była dobrš. Jeli kiedy, 
To przed niš nędzy nie ukryć się w tłumie. 
Każdej łzy skrytej lub milczšcej biedy 
Ona dopatrzy lub się dorozumie. 
wieże jej usta sercem przemawiały, 
Z nieba był pienišdz, gdy z jej ręki białej. 
I łzami zaszedł, choć te łzy - to rosa. 
Nie była pięknš, jednak z jej spojrzenia 
Patrzało niebo; z jasnymi jej sploty 
Lubił się piecić słońca promień złoty, 
Z wieżych ust kwiatów ulatały tchnienia, 
A tak umiały umiechać się błogo 
I głos ich słodki gdybycie słyszeli, 
Zdałoby wam się, że tylko anieli 
Tak się umiechać i przemawiać mogš. 
I był duch młody wród młodego ciała: 
Lubiła kwiaty, taniec, pień, kochała 
Wszystko, co piękne. Rzekłby, rajskie kwiecie 
Na ziemi się przyjęło. Rzekłby miało: 
Że jej lub wiecznie młodš być przystało, 
Lub swej młodoci nie przeżyć na wiecie. 
Widzę jš. Młoda, całym sercem młoda, 
W białej sukience, z przepaskš błękitnš, 
Usta jej kwitnš i lica jej kwitnš, 
Niebo w jej oczach, na czole pogoda. 
Jednak umarła, bo było potrzeba, 
By nowy anioł zrodził się dla nieba... 
Kiedy, zdmuchujšc zimowe zamieci, 
Na wschodnich wiatrach jaskółka przyleci, 
Aż w nieżnych szronu pieluchach, co rana, 
Wyczekiwana, dziwnie wytęskniana 
Wiosna skowronka piewem kwilić pocznie, 
Kiedy kukułki wędrowne wyrocznie, 
Kiedy bocianów błędnych gwarne rzesze 
Padnš w bór głuchy, osiędš na strzesze, 
Gdy poprzez deszcze przelotne radonie 
wiat, przez łzy niby, umiechnie się wionie, 
Gdy kwiat odkwitnie, zmarły krzew odronie, 
Iż, zda się, majem szlak sobie wyciela 
Ciepły dzień Pański, promienna niedziela, 
Że, choćby było najstarzej, najchłodniej, 
Chłód się rozchucha, staroć się rozmłodni, 
Może ty, dziewczę, w mogile twej, może 
Westchniesz z tęsknoty, może wtedy tobie 
Raz pierwszy twardym wyda się twe łoże 
I po raz pierwszy zimno w twoim grobie. 
Tylko że za nic wiat ci nasz. Bo oto 
Pomiędzy niebem i ziemskš tęsknotš 
Przez żwiry z wiateł mleczna struga płynie, 
A kto jš przebrnšł, ten nic nie zazdroci... 
Bo wieczna wiosna w krainie młodoci 
I wieczna młodoć w promieni krainie. 
Więc żegnaj, dziewczę, żegnaj w czas daleki! 
Jeli tam wiecznie swobodna i młoda, 
To może ciebie i niewielka szkoda. 
NUMA POMPILIUSZ 
Pompiliusz, w którym romansie podobno, 
Co u ostatniej gdzie karty, 
Z Numš się wreszcie ożenił nadobnš, 
Żeby zakończyć tom czwarty. 
Jeli na drugim brzegu bożej rzeki, 
W miejscu tym w ksišżce przypada okładka, 
Ja jednak pocišgnę dalej, 
Bo to istotnie rzecz dziwna i rzadka, 
Jak się ci ludzie kochali. 
To samo chciał on, co ona; 
Przedziwna wspólnoć duszy czy też ciała, 
Której i mierć nie pokona. 
Bo aż i w zgonie (któż się nie zaduma? 
My już dzi takich nie mamy!) 
Kiedy Pompiliusz umarł, wraz i Numa 
Umarła chwili tej samej. 
Jednak wstrzymajcie słuszne niepokoje... 
Przykładny ten mšż i żona 
Był jeden człowiek po prostu, nie dwoje, 
Tylko że dwa miał imiona. 
PORAŻKA WARUSA 
Czego on nie chciał i ona nie chciała, 
W Hercyńskich borach, w cztery wiata strony, 
Trzask z głuchym grzmotem się mienia - 
To z żelaznymi rzymskimi legiony 
Walczš Germany z kamienia. 
Armin grzmi z piersi jarzmo, wstyd i pęta... 
- Hej! barbarzyńce! ostrożnie! 
Toż flos Romana zwiędłaby podcięta? 
Darmo! Miecz rzymski - toż dzi kšdziel przędzy, 
Tarcza też - siatkš pajęczš. - 
Warus w pier sobie wepchnšł miecz co prędzej, 
Bojšc się, że go wyręczš. 
Ledwie wieć krwawš Romie okrzyknięto, 
August rwie włosy, krwiš dycha. 
Byłby i brodę targał sobie krętš - 
Ale jej nie miał, do licha. 
Orły skończyły na rożnie. 
W
Tu i tam biega szalony. 
- Warusie - woła - Warusie przeklęty! 
Oddaj mi moje legiony! 
oczach mu męty i w głowie mu męty, 
Warus, na dziwne słowa Cezarowe, 
Choć był już więtej pamięci, 
Na martwej dłoni wesprze martwš głowę, 
Potem niš różnie pokręci: 
- Zaprawdę, August człek jest roztargniony, 
Rzekł przewracajšc oczyma, 
- Jakże mu mogę powrócić legiony, 
Gdy mnie samego już nié ma. 
EGLE I LAURA 
Egle czarowna, kochaj mnie! Na Boga! 
W sercu mym pusty dzi harem. 
Ty go zapełnij... Włanie Laura sroga 
Uciekła z jakim huzarem. 
Będziesz kochanš, rajskie moje dziewczę, 
Jak żadna na wiecie dziewa, 
I wypiewanš, ile dwięki piewcze, 
Ile cię duch mój wypiewa. 
a cię uwielbię, co sił będzie stało, 
J
Już nie przepadniesz ty w mnóstwie. 
Usta twe, oczy, sploty, pier twš białš - 
Ja w tobie wszystko ubóstwię. 
Poziomki lene twych ust koral wieży - 
Kiedy umiechać się zacznš. 
Rzšd się w nich pereł jasnym blaskiem nieży 
Jakże całować je smaczno. 
By ułagodzić płomienne twe oczy 
Rzęsa osłania je długa, 
A ponad nimi ciemna brew się toczy, 
Jedwabna w giętki łuk smuga. 
W licach twych - wiosna. Wzrok olnšć zniewala 
Alabastrowa twa szyja. 
Po której grajšc, niby ciemna fala, 
Włos w bujne sploty się zwija. 
Z puchów łabędzi, co piewajšc ginš, 
Ty lilia, kwiatów królowa. 
Wzdęta twa pier marmurowa. 
Tchnienie twe niby kwiatu woń, gdy rosy 
Krople w kielichu swym skupi... 
Cóż, kiedy cišgle palisz papierosy, 
Zwyczaj ten bardzo jest głupi, 
Przepala usta, białoć zębów zmienia 
I nawet rodem jest z piekła. 
Laura zaczęła także od palenia, 
Potem z huzarem uciekła. 
Nie chcę i ciebie, Egle, lilio biała, 
Nie wierzę więcej pasterce... 
O Lauro sroga! ty sponiewierała 
Równie mš miłoć, jak serce. 
O! pokłon tobie, urocza dziewczyno, 
Wzięła mi wiarę - wiosnę nieskończonš - 
I za te rajskie widziadła 
Bodaj przepadła! przepadła! 
KWIAT JAMINU 
Szedł chłopiec z dziewczynš po ciepłym gdzie lecie, 
Rwšc kwiecie jaminu, gdyż lubił to kwiecie. 
Całował, a za nim dzieweczka też biała, 
Co on pocałował - ona całowała. 
I potem przysięgła przez najwiętsze luby 
Całować na zawsze ten kwiat jemu luby. 
A chłopiec, by w szczęciu nie zaszła mu zmiana, 
mierć sobie co rychłš wyprosił u Pana. 
Że za chciał, by kwieciem odżył całowanem, 
Zmarł w noc - i jaminem odkwitnšł nad ranem. 
Oj! biadaż dziewczynie!... gorzko bo płakała! 
Aż zbladła od łez tych twarzyczka jej biała... 
Zwštpienie cierniem utkwiła mi w łono... 
Więc gdy jej pier wzdętš ból tęskny rozżala, 
Rwie kwiecie i cinie do ustek z korala. 
A od tych płomiennych całunków dziewczyny 
I słodko mu więdnšć, gdy listki przechyla, 
Iż od tej rozkoszy umiera co chwila. 
Bo w kwiat, bo w wybrany, co blask z woniš zmšcš, 
Spłynęła z ust chłopca dusza kochajšca. 
Bo łzy kochajšcej dziewczyny żałosnej 
Były mu zmarłemu rosš wiecznej wiosny. 
ENDYMION 
Gdzie, gdzie w lasów głębi, wród ciszy nad cisze 
Na oczach młodziana 
Tkwi noc nieprzespana - 
Szum dębów stuletnich sen jego kołysze. 
Co noc - przez splecione konary, przez licie, 
Niby wód strumienie 
W harmoniczne drżenie 
Zdrój wiateł szumišcych płynie promienicie. 
Omdlewa kwiat biały i staje się siny. 
Wród wietlnej powodzi - by senna z mgły tkanka 
Bladego oblicza 
Bogini dziewicza 
Z krainy gwiazd spływa nawiedzić kochanka. 
Ramiony białymi otacza mu szyję 
I cisnšc do łona, 
Patrzy weń stęskniona 
I znów go ramiony białymi obwije. 
I skroń mu, i usta całuje dziewica, 
I włosy u skroni, 
I słodko się płoni, 
Ilekroć wród pieszczot wpatrzy mu się w lica. 
I pier swš przyciska do piersi młodziana, 
Aż dreszcz mu rozkoszy 
Po członkach rozproszy 
I błogo jej, że jest wzajemnie kochana. 
Tak nocy królowej czas w błysk się przemyka, 
Tak Luna srebrzysta 
Z chwil lotnych korzysta, 
By, wieczna bogini, kochać miertelnika. 
I nie dba, choć gwiazdy zazdrosne ognicie, 
Na niebie Wysokiem, 
Roziskrzonym okiem, 
Choć Zefir złoliwy podglšda przez licie. 
Dla dwojga szczęliwych - samot...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin